16 kwi 2017

Tulipan


Spotkało mnie przed Świętami coś, o czym nie mogę nie napisać. Będzie tekst długi, mam nadzieję, że nie nudny, a tym bardziej mam nadzieję, że ktoś dotrwa w przeczytaniu.
Bo wzruszyła mnie cała sytuacja, no.
Ale po kolei.

We wtorek przed przerwą świąteczną zdarzyła się nieprzyjemna sytuacja na świetlicy szkolnej. 
Jeden uczeń z 2 klasy podstawówki, O., który kiedyś był przemiłym chłopcem, a teraz zbiesił się piekielnie, obrzucał parszywymi przezwiskami innego ucznia ze swojej własnej klasy. 
D., który do pewnego czasu te wyzwiska dzielnie puszczał mimo uszu, znany jest w szkole z tego, że kiedy się wkurzy, to nie ma zmiłuj - dostaje szału, bije, gryzie, drze się i w ogóle jest jak jakiś diabeł tasmański. Kiedyś było gorzej, po zastosowaniu pewnych rozwiązań chłopak uspokoił się nieco, na zaczepki nawet potrafi odpowiedzieć „nie sprowokujesz mnie” albo nawet „nie zaczepiaj mnie bo potem jak stracę panowanie to biję i są same problemy” (!). 
Niestety, w tym momencie D. już nie wytrzymał i od płaczu bardzo sprawnie przeszedł do działania. Swojego małego prześladowcę zaczął gonić po całej świetlicy z zamiarem, jak to sam nazwał, „zabicia go”, i zanim zdołałam do nich dobiec, O. zdążył wybiec z pomieszczenia na korytarz szkolny, a w drzwiach do świetlicy stanął S. - uczeń klasy 6. Zastawił przejście tak, że D. nie miał jak wybiec za O.
S. to kochany chłopak, uwielbiam go i mogłabym go adoptować (nie no żartuję ogólnie, ale to oddaje niemal rodzicielskie uczucia, jakimi go darzę), to dobry dzieciak, uczynny, sympatyczny i ma poczucie humoru (!). Jednak kiedy się wkurzy, jest gorszy niż D. Ma zdecydowanie większą krzepę, mimo że wygląda niepozornie, a jak wpadnie w szał, to nie da się go z ofiarą rozdzielić, serio. Tak też stało się i tym razem.
D. chciał biec za O. i go bić, a S. nie chciał go przepuścić, bo chciał zapobiec tej bójce. Wszystko działo się bardzo szybko. D. uderzył S., zaczął go wyzywać, wtedy S. złapał D., ja próbowałam sprawić, by go puścił, jednak już było za późno.
Zaczęli się bić.
A właściwie to D. próbował uderzyć S., ale ten zaczął tak naparzać drugoklasistę, że nie dał mu żadnych szans. Przybiegła kolejna nauczycielka, razem nie byłyśmy w stanie ich rozdzielić. Dopiero kiedy dobiegła następna, we trójkę udało nam się odciągnąć chłopaków od siebie. Na koniec S. zadał jeszcze finalny cios, jakim był kopniak w splot słoneczny D., tak, że ten osunął się na ziemię, próbował złapać oddech i wył, wył, wył…

Podczas całej tej sytuacji, wchodząc między chłopaków, oberwało mi się parę kopniaków po nogach od S. I wiecie, byłam na niego o to zła. Nigdy nie przejmowałam się za bardzo tym, że dostało mi się od jakiegoś dzieciaka podczas rozdzielania bójki. Tym razem jednak był to uczeń, z którym byłam zawsze w tak dobrych relacjach, że fakt, iż moje apele o to, żeby przestał, puścił i ogólnie poszedł sobie, spływały po nim w amoku, w jakim był, wkurzył mnie na tyle, że obraziłam się NA DZIECKO. Tak, okej, potraktujmy to minutą ciszy.

Nie omieszkałam mu tego wypomnieć kilka godzin później na świetlicy, kiedy S. jak zwykle dosiadł się do mnie i moich dzieciaków podczas obiadu. Przywitał się z promiennym uśmiechem i jakby nigdy nic próbował nawiązać rozmowę. Wtedy powiedziałam mu, że z nim nie gadam, a jemu mina zrzedła. Zbladł niemal biedaczek! Nad stołem zapanowała cisza, no bo pani Karina nie gada z S.? Jak to, pani Karina obrażona? Niemożliwe, pani Karino, co się stało?
Powiedziałam mu, o co mam żal, a S., jak nie zaczął przepraszać! Że przecież nie wiedział, że nie widział, że on nie chciał, że o rety!
No to mu powiedziałam, żeby następnym razem jednak zaczął wiedzieć, widzieć i słuchać co się mówi do niego.
No to powiedział że będzie i że przeprasza i że o rety!
Przyjęłam to skinieniem głowy, ale w sumie nie rozmawiałam z nim więcej tego dnia.

Następnego dnia było przedstawienie Wielkanocne, ostatnie spotkanie w szkole przed przerwą świąteczną. Byłam przebrana za góralkę (według niektórych - za kelnerkę, co zrobić..) i biegałam po szkole w poszukiwaniu jednej dziewczynki, która „się zawieruszyła” komuś. Wpadłam na S., który oczywiście przywitał się ze mną i zaczął za mną łazić. Nie miałam czasu ani głowy do tego, żeby się nim zajmować, ale on nie odpuszczał. Kiedy poszukiwania zawiodły mnie na świetlicę, poprosił, żebym chwilę poczekała i pobiegł do parapetu. Przybiegł z tulipanem..
Jako że głowę miałam gdzie indziej, to nie załapałam od razu o co mu z tym kwiatkiem chodzi. Powiedział, że „to dla pani”, a ja, że „dla mnie? jak to” a on, że „to za wczoraj…..” i zawstydziwszy się opuścił w dół lico…
NO BYM SIĘ ROZPŁAKAŁA PRAWIE.
Jeszcze nigdy żadne dziecko tak się mną nie przejęło, żeby nawet na drugi dzień pamiętać o tym, że coś niemiłego mi uczyniło. Żadne na przeprosiny nie ścięło mi ewidentnie z czyjegoś ogródka kwiatka (wiem, że ten uczeń nie miał możliwości kupić kwiatka ani sam ani z pomocą rodziny, bo tej pomocy właściwie od rodziny nie ma żadnej) i nie przywiozło do szkoły. No żadne się tak nigdy nie wczuło w sytuację.
Przytuliwszy winowajcę, obiecawszy że się już nie gniewam, no bo przecież no jakże to, odeszłam czym prędzej, żeby się nie rozkleić.
Taka to była sytuacja.
Taki to tulipan.

Nie wiem, czy jest jakaś lekcja na dziś z tego wydarzenia.

Może taka, żeby takim być dla dzieciaków, żeby potem szanowali nas na tyle, że jeśli coś zmalują, chcą Z WŁASNEGO SERCA i niczym nie przymuszonej woli, przeprosić i naprawić, co zepsuli?


2 komentarze:

Kto pyta, nie błądzi. Zapraszam do wymiany opinii!