25 sty 2016

Czas na zabawę!

Kiedy przychodzi przerwa.
Kiedy przychodzi koniec lekcji.
Kiedy nie masz właściwie co zrobić z czasem, który pozostał do końca pracy.
Kiedy dzieci po prostu Cię proszą...

PRZYCHODZI CZAS ZABAWY.

No bo, czy na przykład nauczyciel, z racji swojego nauczycielstwa, nie miałby zasiąść do stołu z uczniami i, no, powiedzmy.. zagrać w karty?

Świetlica, przerwa (nawet 5-minutowa) to czas, kiedy uczniowie się odprężają i uwalniają głowy od zajęć. Bywa, że nie za bardzo wiedzą, co ze sobą same zrobić, a bywa, że po prostu chcą, żeby się z nimi pobawić. Moje obserwacje jak dotąd przyniosły efekty, które zaowocowały w kilka zasad, jakich trzymam się podczas rekreacyjnego spędzania z nimi czasu :)

1. Ogólne przestrzeganie reguł gry.
Niezależnie od tego, czy gramy w karty, czy w planszówkę, czy w cokolwiek, co ma zasady. Ważne jest, żeby dzieci wiedziały, iż jeśli są zasady, to należy ich przestrzegać. Jeśli uczą się nowej gry, to tym bardziej. Uczą się, pilnują się, jest dobrze.

2. Jednak czasem można się "podłożyć".
Dzieci uwielbiają wygrywać. To chyba oczywiste :) Dlatego nawet jeśli jesteś np. mistrzem gry w karty (tak jak skromna tutaj ja, haha), to sprawże im, dobra duszo, czasem, przyjemność. I przegraj, po prostu. Ale nie w taki oczywisty sposób. Fajnie jest widzieć satysfakcję na twarzy ucznia, dobrze, żeby miał to swoje małe poczucie sukcesu. W końcu wygrać z PANIĄ to już coś!
Pamiętam, że przez pierwszy tydzień w pracy (mniej więcej) udawałam, że jeszcze nie umiem w nic grać i dawałam dzieciom się uczyć. Ależ się cieszyły! :)

3.  Porządnie chwalić za dobre ruchy w grze.
Jak wyżej. Dziecko czuje się docenione, a wtedy jest zadowolone. Szczęśliwe dziecko to lepsze dziecko niż nieszczęśliwe dziecko. Poza tym, dzięki temu uczy się, które ruchy są dobre. To też kształci. No i przy okazji dajemy się lubić :)

4. Nic się nie stanie, kiedy przymknie się oko na małego "asa z rękawa"..
Uczeń posuwa się po planszy o 1 pole za dużo do przodu niż powinien? Okej, niech sobie myśli że jest cwany i sobie radzi (byle nie za często na to pozwalać). Podmienia sobie karty na lepsze? Okej, i tak lepiej "ogarniasz" grę i pokażesz, że oszustwo nie popłaca.
Kiedyś tak dobitnie rozegrałam partię, że mimo iż miałam same słabe karty, a uczeń najnajnajlepsze, to wygrałam z przytupem. Uwierzcie, że do dziś przypomina o tym zarówno mi, jak i wszystkim innym, próbującym oszukiwać w ten sposób. Ma nauczkę, a bez karcenia! :)

5. Trzeba być stanowczym, kiedy trzeba.

A skąd wiemy, kiedy trzeba? Wtedy, gdy dziecko po prostu przegina. Nie słucha się, rażąco łamie reguły, jest po prostu niegrzeczne, no. Nie można pozwolić na to, żeby dzieci rozwalały grę, bo taką mają akurat ochotę. Rzucanie kostką byle gdzie, po pionkach, po ławkach, po oczach, kurde, na miłość Boską! Dyscyplina jakaś też musi być.

6. Dajmy się ponieść fantazji dziecka... i swojej!
Dawno nie widziałam uczennicy tak szczęśliwej jak wtedy, gdy zaprosiła mnie do zabawy w domek dla lalek (kucykami Pony, ale ok.), a ja nie tylko się zgodziłam, ale i roztoczyłam swoją wizję fabuły. Co prawda i tak jej wizja wybitnie przyćmiła moją (autentyczna sytuacja przedstawiona na obrazku), ale odblokowałam opory (miałam je przed tą zabawą) i poniosła nas fantazja :)
Chociaż kiedy wyjątkowo brutalnie zabijała moją postać, byłam zmuszona zaprotestować i zwrócić jej uwagę. Ale mam wrażenie, że niewiele to wniosło. Jestem w trakcie rozgryzania tego przypadku..

7. ...naprawdę próbować być stanowczym.
...jednak niestety, nie zawsze mi to wychodzi. Dzieci widzą, że je uwielbiam, i bywają momenty, że pozwalają sobie na włażenie mi na łeb. Dosłownie. Okej, przyznaję, to błąd. Cały czas z tym walczę - nadal się uczę, nadal szukam sposobu na okiełznanie gromadki. Ale jak raz się rozbujają, to trudno ich zatrzymać. Czasem jedyne co pomaga, to zwinięcie gry (ku ogólnemu rozczarowaniu) i upomnienie, po czym zakończenie zabawy. Ale oni i tak wiedzą, że ich uwielbiam, po czym karuzela rozpoczyna się na nowo..
Nadal się staram. Ostatnio utrzymanie ich w pionie idzie mi coraz lepiej, ale NADAL walczę ;)

A zatem - lekcja na dziś?
Warto bawić się z dziećmi, jednak trzeba być stanowczym. Z drugiej strony zaś reguły są ważne, ale nie NAJWAŻNIEJSZE. Zabawa zbliża, zabawa rozwija, zabawa uczy.. Ale musi to być zabawa z głową. Nie z pozycji mistrza i pachołka ani też po koleżeńsku. Trzeba znaleźć złoty środek - ja nadal go szukam. Ale idzie mi coraz lepiej!


19 sty 2016

Czy powinno się przytulać dzieci?

Taaak, muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż to będzie tak kontrowersyjna kwestia.
No bo, pozwólcie, że odpowiem pytaniem na pytanie:
A CZEMU NIE?
Pomijam tutaj już jakieś głupawe podteksty, rodem z gimnazjalnego umysłu, bo nie o to tutaj chodzi.
Chodzi o to, że jeśli pedagog sam w sobie nie ma jakichś zrozumiałych jedynie sobie zahamowań, i jeśli dziecko ewidentnie potrzebuje tego - zwykłego przecież! - przytulenia...
TO CZEMU, kurde, NIE?

Na podstawie moich własnych, dotychczasowych obserwacji mogę stwierdzić, że główne podstawy w kwestii przytulania, mogące przesądzić o tym, czy to słuszne czy też nie, to:

1. Przytulanie zmniejsza dystans między uczniem a nauczycielem.
"Nie przytulę cię bo nie. Bo ja jestem panem a ty jesteś sługą. Bo ja jestem górą a ty jesteś dołem. Gówniarzu. Ha, ha, spadaj. Fuj."
"Ojej, chcesz się przytulić? To takie urocze! Musisz naprawdę darzyć mnie zaufaniem i szacunkiem. CHODŹ DO MNIE, SKARBEŃKU!"

Osobiście kwestię dystansu widzę w ten sposób. Jasne, nie twierdzę, że dziecko powinno traktować nauczyciela na równi z kolegami i mieć go za nic. Ale BEZ przesady. Jestem za Korczakowskim podejściem rozumnej miłości wobec uczniów, serio. One naprawdę mają uczucia - nie udawajmy, że nie. I że my sami ich nie mamy!

2. Przytulanie pogłębia więź ucznia z nauczycielem.
Dzięki temu uczeń mówi "moja jesteś, pani!" a nauczyciel może powiedzieć "a ty mój/moja jesteś!" (true story, bro). O ile lepiej pracuje się z przyjacielem, niż z wrogiem.

3. Przytulanie ociepla wizerunek nauczyciela.


4. Przytulanie wzmacnia poczucie bezpieczeństwa ucznia.
Często trzeba wyciągnąć przyjazną dłoń do ucznia z problemowym zachowaniem. Takiego, który ciągle jest karcony, ganiony i odpychany przez innych. Jeśli oczywiście nie podpadł nam osobiście, bo wiadomo - nauczyciel też człowiek, jak się sfocha, albo jeśli faktycznie uczeń mu podpadł (i powinien jeszcze przeprosić), to trudno, żeby przytulił. Ale czasem do rozjaśnienia dziecięcej buźki takie przygarnięcie do serducha to naprawdę ważna rzecz!

5. Przytulanie naraża na zarażenie się chorobami.
I to jest argument, który bezsprzecznie należy do strony "PRZECIW" w kwestii przytulania. Sprawdzone info, przytulanie sprzyja chorobom. Nic dodać, nic ująć.

A teraz ostatnie, najważniejsze i przesądzające sprawę, moim zdaniem...

6. Przytulanie daje poczucie, że jest DOBRZE!

Bo czy istnieje lepsze potwierdzenie na to, że dobrze spełniamy swoją rolę wychowawcy, niż widzieć przywiązanie dzieci, ich zaufanie i sympatię? Przecież jesteśmy w szkole dla nich! Jeśli widzimy, że nas akceptują, przybiegają co rano i mówią że tęskniły, widzimy, że nas CHCĄ... To poczucie zawodowego spełnienia mamy jak w banku.

Stąd lekcja na dziś: nie jest ważne, co mówi jakaś "gadająca głowa", wielce mądra teoretyczka. Ważne jest to, co podpowiada nam serducho. Pamiętajmy, że i my je mamy, i dzieci je mają!
Ogromnie się cieszę, że zdecydowana większość pracowników mojej szkoły prezentuje również to właśnie podejście :)


18 sty 2016

Zmiany nie zawsze wychodzą na dobre.

Ostatnio zetknęłam się z niecodzienną sytuacją.
Była tym bardziej niecodzienna, że wynikała z tego, iż była niecodzienna dla jednego ucznia. No bo dlatego dla mnie ona stała się niecodzienną, że dla niego była niecodzienna. Bo gdyby dla niego sytuacja ta nie robiła różnicy, to dla mnie też pozostałaby obojętna.
Ale zrobiła.
No, do rzeczy.

Jeszcze do niedawna byłam osobą (typowym przedstawicielem społeczeństwa, chyba), która z autyzmem miała do czynienia tylko na łamach książek i artykułów, które czytałam w związku ze studiami. Czyli totalna teoria.
A teoria, to wiadomo.
Jednakże z teorii większość z nas wie zapewne, iż autyzm ma między innymi to do siebie, że potrzebuje stałości. Względne poczucie bezpieczeństwa zapewniają takim osobom rytuały, te same osoby, te same czynności, te same dźwięki i tak dalej, codziennie, niezmiennie. Kiedy zmieni się choć jedną rzecz ze znanego im dotychczas otoczenia, wtedy tracą głowę - jakby cały świat wywrócił im się do góry nogami!
Wiedziałam o tym i ja.
ALE NIE WIEDZIAŁAM, ŻE TO ZJAWISKO ZACHODZI W AŻ TAKIM STOPNIU.

Mianowicie, całkiem niedawno postanowiłam wprowadzić u siebie pewne "ulepszenia" (która kobieta nie ma czasem bzika, żeby coś w sobie zmienić? no która?). I tak powstały, na razie bardzo bardzo niewielkie, subtelne zmiany. Nie jakaś totalna rozpierducha w stylówie, nie zmiany nie do poznania. Tylko takie drobne rzeczy.


Czy dodatkowy pierścionek na palcu, kiedy dotychczas nosiło się wyłącznie jeden, to wielka różnica?


Okej, tutaj to już normalnie poszłam po bandzie. Kupiłam sobie ciemniejsze soczewki i postanowiłam zacząć malować usta. Czy to wielka zmiana?

Normalnie zdawałoby się, że nie. Ja też tak pomyślałam. Oczywiście, kiedy przyszłam w nowej wersji do szkoły, dzieci od razu podjarały się czerwienią ust, ale to tyle. Nie spodziewałam się, że będzie inaczej. Ale okazało się, że w przypadku jednego ucznia - było.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zaszedł mnie od tyłu autystyczny uczeń, duży dosyć, i zdzielił w ramię łokciem. Odwróciłam się, podałam mu rękę na dzień dobry (to nic nowego) i już chciałam się odwrócić z powrotem... kiedy on tej ręki nie puszczał.
Patrzył mi na usta, patrzył na pierścionek, zaczął o tym drugim pierścionku mówić, zdawał się być coraz bardziej pobudzony..! CORAZ niebezpieczniej pobudzony D:
Kiedy zaczął próbować moim rękawem zakryć pierścionek, którego nigdy wcześniej nie widział, dopiero dotarło do mnie, o co mu chodzi.

ZASZŁA ZMIANA.

Taka, wydawałoby się, niewielka! Znikoma! Ale dla niego zrobiła ogromną różnicę! Byłam w szoku - nadal jestem. Oczywiście wyszłam z tej sytuacji bez szwanku, byłam dla niego grzeczna, odpowiadałam na pytania, wywinęłam się i spierniczyłam, coby z dala być.
Ale nadal myślę o tym, co zaszło. 

Jaka z tego lekcja na dziś? Nigdy nie wiesz, co może zaburzyć równowagę dziecka autystycznego i zrównać jego świat z ziemią. Co prawda w moim przypadku nie było tak drastycznie - ale skąd wiemy, kiedy stanie się coś, co właśnie spowoduje dramat?! Skoro taka, zdawałoby się, pierdoła potrafi zwrócić TAKĄ uwagę?

Postanowiłam więcej nie ryzykować, nie zmieniać szkolnego stylu, soczewki niebawem wywalę i wrócę do naturalnych. No bo po co zapewniać sobie i dzieciom niepotrzebne stresy?

No, chyba, że chce się dostać w cymbał :'D

17 sty 2016

Niebezpieczeństwa czyhające w szkole.

Postanowiłam wprowadzić Was niejako w charakterystyczne aspekty pracy w szkole. Powinnam właściwie najpierw dookreślić nieco, o jaką szkołę chodzi.
Mianowicie - nie pracuję w zwyczajnej masówce. Pracuję w szkole specjalnej, a to, jak sama nazwa mówi, wskazuje na sytuacje SPECJALNE wynikające z zachowań dzieci SPECJALNYCH.
Jeśli zastanawiacie się, czy taka szkoła bardzo różni się od masowej, to powiem Wam, że nie bardzo.
Owszem, dzieci są inne od takich z masówek i mają inne potrzeby. Ale nie we wszystkim!
Zapewne dojdę do tego jeszcze w kolejnych postach.
Dzisiaj zaś chciałabym wymienić podstawowe niebezpieczeństwa, na jakie natykam się na co dzień w mojej szkole. Sami porównajcie, na ile są to sprawki niespotykane w "zwykłej" szkole, a na ile powszechne wszędzie.
A zatem - w szkole specjalnej można:

1. Dostać "w cymbał".
Otóż to! Można zarobić po głowie czy po innej części ciała zupełnie niespodziewanie. A to za patrzenie nie tak jak trzeba, a to za wypowiedzenie czegoś, co wydawałoby się zupełnie normalne, a pewnemu dziecku nie pasuje (to zdarza się np. w przypadku dzieci autystycznych)... Albo po prostu. Za nic. Za to, że się napatoczyło nie tam gdzie trzeba, nie w momencie, w którym trzeba.

2. Ściągnąć na siebie nieprzychylny wzrok dyrekcji nie znającej kontekstu zdarzenia, np. podczas surowej reakcji na zachowanie dziecka.
Trzeba przyznać, że nie da się zachować stoickiego spokoju za każdym razem, kiedy dziecko odwala coś nieodpowiedniego. Czasem trzeba użyć surowego tonu, unaocznić mu, że robi źle.. Ale kiedy pani/pan dyrektor pojawi się "nie w momencie", to nie wiadomo co może z tego wywnioskować. I jak się to może skończyć.

3. Przez moment nieuwagi stracić panowanie nad dziećmi.
Tak bywa! Niestety, nie każdy jest na tyle wyrozumiały, by nie zagadywać na korytarzu kogoś, prowadzącego dzieci. One lubią wykorzystywać moment nieuwagi. Ojjj lubią. A potem ganiaj takie niesforki po szkole, proszę bardzo.

4. Rozdzielać bójki.
To niebezpieczeństwo wiąże się bezpośrednio z możliwością dostania "w cymbał". Ale niestety, kiedy zło panoszy się po kątach, to chciał nie chciał - zareagować trzeba. A kiedy się to dobrze rozegra, można zyskać sobie szacunek zarówno strony bronionej jak i atakującej. Często jednak za cenę oberwania od dzieciaków, którzy jeszcze nie zdążą zauważyć, że nie naparzają już ucznia, tylko nauczyciela.. |D

5. Prowadzić wózek/nosić dzieci poprzez tereny nieokiełznane.
Nic dodać, nic ująć. Nie tylko jest to zagrożenie dla nauczyciela, ale też dla dziecka. Za cenę moich ponadwyrężanych kończyn i ponaciąganych mięśni, dziecko dociera na miejsce bezpiecznie. Z każdym krokiem po schodach modlę się o utrzymanie równowagi. Jak na razie się to udaje. Czy to już wystarczający dowód na istnienie Boga, bo wysłuchuje moich modłów?

NO I OSTATNIE, NIEPODWAŻALNE..

6. Iść przez korytarz!
Tak jest! Od potknięcia się o leżące dziecko, dostania mandarynką w oko, poprzez zarobienie spadającym z ławki dzieckiem, aż po zderzenie się z biegnącym dzieckiem zza zakrętu.
Może się zdarzyć WSZYSTKO.

Stąd - lekcja na dziś brzmi: miej oczy dookoła głowy, wszystkie szeroko otwarte. Nigdy nie wiesz, kiedy trzeba będzie mieć refleks i zareagować szybciej, niż cokolwiek się wydarzy.
Trzeba być przewidującym. Ciągle się uczyć.

No, chyba że się chce zarobić "w cymbał" : D

15 sty 2016

O tym i tamtym.. Czyli co to będzie.

Witam wszystkich w moim małym projekcie.
Otóż, jeśli spodziewacie się tu znaleźć gotowe porady, czy sztywne regułki lub "złote zasady" wypisane w idealnych punktach, podpunktach itepe itede.. To muszę niestety (stety?) wyprowadzić Was z błędu. Bo to nie jest kolejny blog wypełniony teorią, która przecież tak często mija się z rzeczywistością! 
Od jakiegoś czasu pracuję w szkole. Zapewnia mi to na tyle niezwykłe wrażenia, że każdy dzień zadziwia mnie chyba bardziej od poprzedniego. Sytuacje, w których mam okazję uczestniczyć, skłaniają mnie do wielu refleksji, już nie mówiąc o tym, że dzieci, chyba jak nikt inny i nic innego na świecie, potrafią zaskoczyć. Jak nie wiem co. 
Pomyślałam zatem, że warto wyciągać wnioski i czerpać wiedzę z tego, z czym przyszło mi spotykać się na co dzień. Dlatego właśnie postanowiłam założyć bloga, dzięki któremu będę mogła nie tylko uporządkować myśli, ale i podzielić się swoimi spostrzeżeniami z osobami być może znajdującymi się w podobnej sytuacji - i chcącymi również wymienić się własnymi opiniami.
Mam też cichą nadzieję na pewien odzew z tej "drugiej strony biurka", czyli strony, po której sama znajdowałam się jeszcze wcale nie tak dawno. O, jak ja nic nie wiedziałam, myśląc, że wiem jak to jest być po tej drugiej stronie! Ciekawa jestem opinii uczniów/studentów na temat tego, o czym będę się tu uzewnętrzniać.
Liczę na to, że nie zanudzę nikogo na śmierć, bo nie uważam się za "typową przedstawicielkę ciała pedagogicznego". Ale to, jak myślę, nie będzie trudne do zaobserwowania po tym, co będę tu smarować. :)

A jako lekcję na dziś, kiedy dzień mocno daje Wam w kość, polecam ostatnio popularne odstresowywacze... takie jak ten - NAPRAWDĘ DZIAŁA.

"Połącz kropki. Ludzie, zabytki, przyroda" - D. Woodroffe