10 lut 2016

W obliczu "trudnych" zachowań..

Szkoła bywa miejscem przesympatycznym, ale potrafi też nieźle dać w kość.
I nie mam tu na myśli kości należących do uczniów.
Może nieźle dać się we znaki nauczycielom, ale i innym pracownikom. Choć niestety, o tym się nie mówi zbyt często. Internety aż przecież całe zmemowane, zafejsbukowane i zblogowane krzyczą krzykiem ZAMĘCZANYCH gimnazjalistów, UDRĘCZONYCH licealistów ale też ZNIECHĘCONYCH podstawówkowiczów.
Halo.
Serio? Okej, rozumiem jeśli trafi się nauczyciel nienawidzący swojej pracy (choć to smutne) oraz uczniów (to jeszcze smutniejsze) - potrafi wtedy wyrządzić wiele krzywd swoim podopiecznym.
Ale warto pamiętać o tym, że bywają sytuacje, w których to prędzej nauczyciel ma się z czego pożalić. Uczniowie potrafią być bezwzględni. Naprawdę.

Ostatnio zdarzyła się sytuacja, która może nie była jakoś specjalnie przejmująca (widywałam gorsze), ale dała mi do myślenia.
Mianowicie - świetlica. Gimnazjaliści mają w niej przymusowe okienko, gdyż ich nauczycielka się rozchorowała, wobec czego 45 minut lekcji musieli przesiedzieć tam, czekając na kolejne zajęcia. Jest to dosyć rozrabiacka grupa, jednak w tym wszystkim szczególnie wyróżnia się jeden "kozaczek". Wyglądało to tak, że wydzierał się, zaczepiał dziewczyny (bardzo niefajnie), biegał, skakał i rzucał rzeczami. Jedna z pań świetlicowych, bardzo wrażliwa na wszelkie chuligaństwo, nie powstrzymała się przed reakcją. Zwróciła mu uwagę, żeby się tak nie zachowywał, na co on odwrócił się do niej i niesamowicie aroganckim tonem wykrzyknął:
"BO CO?!"

...

Muszę przyznać, że sama zaniemówiłam. Bo co? Jak to bo co... No właśnie - bo co?
Co ta kobieta miała mu odpowiedzieć? Że ma się tak nie zachowywać, bo to niegrzeczne? Nieładne? Chamskie? Łamiące zasady panujące w szkole? Że inaczej skończy u pani dyrektor?

ON TO WSZYSTKO TOTALNIE MA GDZIEŚ, te argumenty kompletnie do niego nigdy nie trafiają!

Tutaj rodzi się pytanie:
Jakie argumenty trafiają?

Szczerze przyznam, że od tamtego czasu regularnie w myślach stawiam się na miejscu pani świetlicowej i zastanawiam się, w jaki sposób sama bym zareagowała.
Chyba nadal byłabym wyprowadzona z równowagi, tak jak ona. Była w stanie, wobec swojego wzburzenia, wykrzyknąć tylko:
"Nie zapominaj się, uważaj do kogo mówisz!"
Niestety, chłopak wyśmiał to i wyszedł głośno trzaskając drzwiami.
Nic to nie dało.
Ale co by dało?

Praca z gimnazjalistami nadal nie mieści mi się w głowie, choć bardzo chciałabym "ogarnąć się" w tej kwestii. A często przecież dzieciaki zachowują się paskudnie, jednak wtedy łatwiej jest sobie poradzić. Przede wszystkim, nie można tracić głowy. Ale wiem, że czasem się po prostu nie da - wtedy należy jak najszybciej ją odzyskać!

Domyślam się, że używanie argumentu naszej wyższej pozycji w hierarchii (???) tylko zwiększy opór - dziecko tylko usłyszy w tym wytknięcie mu, że jest gorsze od nas i nie dopuści do siebie argumentów.
Właśnie, argumenty. Trzeba umiejętnie je wskazać. Bez ogólników, tylko konkretne komunikaty w stylu: 
"Nie bij go, bo to go boli i nie będzie już chciał być twoim kolegą, a przecież chcesz z nim siedzieć  w ławce - jak będziesz go bił, to on już z tobą nie usiądzie"... 
Wiem, to brzmi naiwnie, ale takie teksty trafiają do dzieci o wiele bardziej niż "bo tak nie wolno". |D 

Czasem trzeba jednak w sposób "fizyczny" uporać się z problemem.

Kiedy dzieciak zagraża bezpieczeństwu swojemu lub innych dzieci, nie ma czasu na negocjacje.
Może się wyrywać, może krzyczeć... Ja mam żelazny uścisk. Trzeba odciągnąć agresora w bezpieczne miejsce (albo porządnie przytrzymać) i dopiero kiedy się uspokoi, można rozmawiać.
Kiedyś ciągnęłam dziecko przez całą salę gimnastyczną, bo wchodziło wysooooko na drabinki i kopało dzieci. Wolę jednak to, niż biec za uciekającym uczniem poza szkołę.. A zdarza się.

Są też momenty, kiedy uczeń po prostu chce koniecznie nas wkurzyć. Albo po prostu dostać to, czego się domaga, w taki sposób, żebyśmy odpuścili "dla świętego spokoju". Albo zwyczajnie zwrócić na siebie uwagę naszą, jednak w nieprzyjemny sposób. Nie można wtedy się poddać.

Tak zwany "święty spokój" nie ma prawa pierwszeństwa, w kwestii wychowania.
Tego typu sytuacje trzeba przeczekać. Podczas gdy dziecko zachowuje się w ten sposób, że np. krzyczy sobie w kącie, uderza w ławkę, psuje (własne!!!) rzeczy itp., trzeba postarać się na chwilę go zatrzymać, wytłumaczyć mu że robi źle, jakie będą konsekwencje i co powinien zrobić, żeby było dobrze.. A jeśli olewa to i nadal robi swoje, pozostaje nam czekać. W końcu przestanie. Kiedyś musi przestać. I dopiero jest moment na rozmowę.

Okej, lekcja na dziś jest taka, że jak widać z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym da się wypracować pewne metody. Trzeba tylko zachować spokój, zimną krew i głowę na karku.
Ale..... jak dogadać się z coraz bardziej bezczelnymi gimnazjalistami, często nie respektującymi żadnych, ale to ŻADNYCH wzorców i zasad?
Ta kwestia niestety nadal pozostaje dla mnie niewyjaśniona :(

5 komentarzy:

  1. Dopiero co wyszłam z gimnazjum, a moja mama jest nauczycielką (co prawda w podstawówce, ale zawsze), więc można powiedzieć, że dostrzegam sytuację z obu stron barykady. I chyba nic, nic mnie tak nie denerwuje, jak brak szacunku do nauczyciela. Nawet jeśli jest największym "wrzodem", że tak to nieładnie ujmę. Czy jestem w błędzie, myśląc, że to zostało wyniesione z domu?
    Mama często skarży się na rodziców, którzy swój brak szacunku do nauczyciela i jego pracy okazują na każdym kroku - nie szczędząc kąśliwych uwag na ten temat, nawet przy dzieciach. W jaki sposób tacy ludzie mieliby wychować dzieci, które tę pracę szanują? Opinia społeczeństwa, jak to nauczyciel nic nie robi i zarabia, też raczej nie pomaga, a chętnie zobaczyłabym tych ludzi na tym stanowisku - ja bym nie dała rady. Podziw, tylko podziw.
    A jeśli chodzi o dzieci, gimnazjum jest najgorsze. Ile ja się tam dziwactw naoglądałam, to moje. I, co dziwne, zadaję sobie to samo pytanie - bo co? Ale z drugiej strony, to tak samo głupie pytanie jak "do czego mi się to przyda w życiu?". No do niczego. Ale chcesz mieszkać na drzewie czy być wykształconym człowiekiem?
    Bo nic. Ale chcesz być kulturalny czy rozwalać przystanki?
    I chyba muszę przyznać, że w końcu spasowałam w tym temacie - nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Trudno też mi uwierzyć, że osoba, która na tym etapie jest na tyle bezczelna i nieprzystosowana do życia w społeczeństwie, wyjdzie jeszcze na ludzi. Bo to chyba nie o to chodzi, żeby karać ludzi, którzy zaraz będą musieli zacząć decydować, co będą w życiu robić. Jakimi ludźmi będą. Oni chyba już powinni wiedzieć, gdzie są granice, powinni choćby udawać, że są odpowiedzialni, powinni szanować drugiego człowieka i powinni umieć się zachować. Chcemy być traktowani jak dorośli, a zachowujemy się jak zwierzęta. Ot, nastolatkowie.
    Więc, analizując, doszłam do wniosku, że to błędne koło. Żeby wychować ułożone dzieci, potrzebny jest ułożony rodzic. Ale ten rodzic też był dzieckiem i też miał rodzica. Bardzo chcę wierzyć w ludzką przemianę, ale nie ma co oszukiwać - wiele rzeczy zostaje w domu rodzinnym wpojone i zostaje z nami do końca życia. Nie potrafię znaleźć wyjścia z zaistniałej sytuacji, przykro mi.
    Wiem tylko, że żaden nauczyciel nie powinien się nią martwić. Szkoła nie ma wychowywać, prawda? Nauczycielka to nie mama, a ławka to nie rodzinny stół. I nawet najwspanialszy nauczyciel pod słońcem tej mamy nie zastąpi.
    No chyba że ma się szczęście - jak ja - i mama jest jednocześnie najwspanialszą nauczycielką :).
    O matko, nie pamiętam, kiedy ostatnio napisałam taki długi komentarz :D.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, źle się wyraziłam z tym wychowywaniem. Oczywiście, że szkoła ma w nas wyrabiać wzorce itd, chodziło o to, że jakby się nie starać, rodziców nie zastąpi :).

      Usuń
    2. Nie mogę nie przyznać Ci racji.
      Zdecydowana większość uczniów wynosi wiele, wieeeeele rzeczy z domu. I tak, też mierzi mnie to, jak rodzice odnoszą się do nauczycieli, albo wypowiadają się o nauczycielach do swoich dzieci - tylko że ja widziałam to, kiedy sama byłam w podstawówce. I teraz tak sobie myślę a propos wspomnianego przez Ciebie błędnego koła - skoro rodzice robili to mojemu pokoleniu, to teraz to pokolenie dorastając, będzie to samo robić swoim dzieciom itede itepe.. Czy coś jest w stanie przerwać ten łańcuch? Porażka.
      Wiesz, też jestem za tym, żeby szanować każdego człowieka. Ale wszystko ma swoje granice - sama nie potrafiłabym odnosić się z szacunkiem do kogoś, kto wobec mnie absolutnie tego szacunku nie ma. Nauczyciele są różni i jeśli faktycznie któryś jest totalnym WRZODEM (cudowne określenie :D), to, no, po prostu się nie da.
      Szkoła nie ma wychowywać, ale tak jak mówisz, powinna wyrabiać wzorce i zachowania pożądane. Panują tutaj konkretne zasady, a jak taki jeden z drugim postanowi nic sobie z nich nie robić, to jeśli nie uda się nam tego zachowania naprostować, to co będzie potem? Co by wyrosło z takich dzieciaków, gdyby szkoła stwierdziła, że nie jest od wychowywania i zostawiła ich z tymi problemami, które przecież zrodziły się w ich głowie? Bo ja uważam, że to nie jest tak, że dzieciaki z zaburzonym zachowaniem są po prostu bezczelni i mają wszystko gdzieś, robią to z premedytacją. Mam wrażenie, że to gdzieś w ich głowach zrodziło się błędne przekonanie o braku konsekwencji tego zachowania DLA NICH SAMYCH. Tak jakby myśleli, że to, jak się zachowują na tym gimnazjalnym na przykład etapie, robi przykrość i problemy tylko nauczycielom. A przecież oni sami sobie robią krzywdę.
      I to jest coś, co trzeba im uświadomić. Ale nie tylko, żeby to wiedzieli - tylko żeby to pojęli w całej rozciągłości, bo to później potwornie zaważy na ich przyszłości.
      Eh, dużo by można pisać |D mam wrażenie, że nie wyszło mi to zbyt chaotyczne.
      Pozdrawiam również! :)

      Usuń
  2. Magiczne "bo co?". Jak dziś pamiętam jak wszedłem do gimnazjum w celu znalezienia sobie praktyk na drugim roku studiów. Przekroczyłem próg, popatrzyłem na dzieciaki i wyszedłem z budynku. Lubie wyzwania, jednak twarze tych dzieciaków mnie przerosły. Wszędzie agresja. Swoje kroki skierowałem do szkoły podstawowej i nie żałuję :)
    Wracając do zachowań "zaczepnych". Miałem na licencjacie genialny przedmiot "Diagnoza i praca z uczniem z zaburzonym zachowaniem". Odgrywaliśmy na nim symulacje zachowań uczniów i nawet w warunkach warsztatowych ciężko było poradzić sobie z "Bo co?". Niby doszliśmy do rozwiązania a jednak dalej nie wiem jak sobie z tym poradzić. Jak to mówią, "co dziecko to metoda", więc się nie przejmuj :) Polecam książkę Ernst K., (1991), Szkolne gry uczniów. Jak sobie z nimi radzić. Bardzo pomocna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mam wrażenie, że gdyby skierowano mnie do pracy z gimnazjalistami, to szybko podziękowałabym za współpracę dyrekcji. Choć przyznam, że z większością gimnazjalistów u nas w szkole mam raczej dobre relacje.. Przynajmniej tak mi się wydaje. Przynajmniej na razie.
      Miałam podobny przedmiot i nawet odegraliśmy tam ze dwie scenki, jednak prowadzącemu nie chciało się więcej starać chyba i potem to już były jakieś bzdety.. Nigdy nie znaleźliśmy dobrych rozwiązań a każde zajęcia kończyły się wpajaniem w nas przekonania, że jesteśmy marni i nie poradzimy sobie nigdy z niczym.
      Dzięki za polecenie, sięgnę do niej na pewno :)

      Usuń

Kto pyta, nie błądzi. Zapraszam do wymiany opinii!