24 lut 2016

Ulubieńcy.

Panuje powszechne przekonanie, że nie nauczyciele nie powinni mieć "ulubieńców" wśród uczniów.
Okej, przekonanie to brzmi bardzo rozsądnie, no i faktycznie byłoby dobrze, gdyby tak było..
Ale moim zdaniem, jest to niewykonalne.
Nauczyciel też człowiek, niestety, a więc nie jest w stanie uniknąć zwyczajnych ludzkich przywar i odczuwania emocji, poddawania się wrażeniom, no. Nie wiem jak to lepiej opisać |D
Mam na myśli to, że będąc człowiekiem i pracując z ludźmi, nie da się nie polubić kogoś bardziej, a kogoś nie. Nie można zachować zupełnej, zimnej neutralności.

Nie piszę tego opierając się tylko na własnym przykładzie (bo owszem, również tego nie uniknęłam). Spędziłam już po prostu trochę czasu z wieloma nauczycielami i właściwie każdy z nich zdradził się ze swoimi sympatiami i antypatiami.
Przyglądając się tak różnym faworytom różnych pracowników szkoły, zauważyłam, że i tutaj gusta są zdecydowaaanie zróżnicowane. Jedni lubią grzecznych, inni dobrze uczących się i cichych, jeszcze kto inny woli po prostu ładnych a ktoś łobuziaków!

Jeśli o mnie chodzi - moje serce podbił uczeń, który jest tak dobrym dzieckiem, że czasem żałuję, że nie moim własnym :'D haha, nie no, może bez przesady. Tak na serio, bardzo kupuje mnie, kiedy ktoś jest pomocny, poukładany, czy przestrzega zasad. Może i nie zrobiłby na mnie tym takiego wrażenia, gdyby nie to, że przypominam - pracuję w szkole specjalnej. Dzieciaki tam rzadko wykazują się empatią, czy zwyczajnie myśleniem o innych i o sytuacji obecnej i potencjalnej. Dlatego z każdym dniem byłam coraz bardziej zszokowana przejawami takiego zachowania. Aż w końcu.....


Myślałam nad tym, czy to w porządku, żeby przychylniejszym okiem patrzeć na jednego ucznia, a resztę traktować neutralnie. Dochodzę jednak do wniosku, że to nie jest nic złego - a o ile lepiej jest, kiedy pracuje się z przyjemnością. No bo przecież trudno o przyjemność w pracowaniu z kimś, kogo się nie lubi. Dzień od razu sam staje się fajniejszy, kiedy widzi się ludzi lubianych. Nie jest tak przecież, że lubię wyłącznie jednego ucznia. Dosłownie uwielbiam większość z nich! Jednak ten tak zwany "faworyt" wybija się swoim zachowaniem na tyle ponad innych, że nie mogę przejść obok tego faktu obojętnie.

Jest ok dopóty, dopóki nie przegina się w faworyzowaniu jednych, a "dobijaniu" drugich. 
Wszystko jest dla ludzi, ale wszystko też ma swoje granice.
Bywają sytuacje, że łapię się na traktowaniu w inny sposób dzieci, do których żywię większą sympatię, niż dzieci, które nie są mi tak miłe. Potem oczywiście walę się po głowie, bo wiem, że to nie fair. A nie chcę być nie fair!
Jestem świadoma tego, że to jest coś, nad czym muszę popracować.
Wiem przecież jak to było, kiedy sama byłam małą uczennicą - co prawda, to ja byłam zwykle tą faworyzowaną, ale doskonale pamiętam, że MI SAMEJ było głupio za nauczycieli, którzy np. pozwalali mi rysować po tablicy, podczas gdy "rozrabiaków" gonili od tego jak od ognia!


Co prawda teraz też trochę inaczej na to patrzę.. Bo wiem, że nauczyciele mogli mieć do mnie zaufanie. Wiedzieli, że mogą mi pozwolić na więcej, bo zawsze byłam rozsądna i mieli pewność, że nie odwalę czegoś durnego i nie będą musieli się za mnie wstydzić ani tłumaczyć przeze mnie.
Tak samo "usprawiedliwiam się", kiedy sama pozwalam jednym na więcej, a innym na mniej. Jak dotąd się nie zawiodłam, ale wiem, że muszę być ostrożna. Nigdy nie mogę być pewna, czy coś nie odbije nawet najgrzeczniejszemu na świecie dziecku..
Dlatego:

Lekcja na dziś - uważać. Nie można kierować się tak do końca sympatią w pracy z dziećmi. Jasne, nie uniknie się tego i wszystko to jest normalne, ale trzeba wiedzieć, kiedy jest się niesprawiedliwym w stosunku do innych. I nie przeginać. To może przynieść złe skutki nie tylko nam, ale i dzieciom. Nawet tym faworyzowanym!

Na zakończenie, takie może niedopracowane, ale podsumowanie mojej wizji "harmonii serca i rozumu" na podstawie yin yang :'D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kto pyta, nie błądzi. Zapraszam do wymiany opinii!