29 gru 2016

Wygląd ma znaczenie

Wreszcie można znaleźć chwilę spokoju :)
Święta, święta i po świętach, ale kilka dni wolnego nadal pozostaje. Hurra!

Korzystając z okazji, postanowiłam wreszcie odezwać się z czymś nowym. Taka refleksja naszła mnie podczas szukania odpowiedniego stroju do wigilijnej wieczerzy. No, bo skoro tak ważne jest, żeby WYGLĄDAĆ w świąteczny wieczór.. i tak naprawdę to w ogóle ważne jest, żeby wyglądać wszędzie (nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie zrobić to dobre pierwsze wrażenie), to dlaczego niektórzy nauczyciele nie widzą potrzeby, żeby WYGLĄDAĆ w szkole?

Kiedy byłam jeszcze na studiach licencjackich, to jedna z pań wykładowczyń zrobiła bardzo ciekawą dygresję od tematu zajęć. Zaczęła mianowicie mówić o tym, jak ważny dla dziecka jest wygląd osoby, która się nim zajmuje i chce mieć wpływ na jego kształcenie czy wychowanie. Była to dygresja o tyle ciekawa u tej pani wykładającej, że ona sama - muszę z żalem przyznać - wyglądała tak, że zastanawiam się, czy wszystkie dzieci, które się w jej pedagogicznej karierze "przewinęły", do dzisiaj mają koszmary nocne z nią w roli głównej.
Nie żartuję. I nie przesadzam..!

Wracając do tematu, często spotykam panie nauczycielki, które tak dalece nie dbają o swój wygląd, że nie rozumiem, jakim cudem uważają siebie za wzór do naśladowania dla uczniów. Bo przecież nauczyciel nie jest tylko od tego, żeby stać na środku sali, pod zielonym prostokątem, i monologować cudowną wiedzę wprost do głów uczniów. Przecież oni też mają oczy a to co widzą, ma duży wpływ na to, co słyszą i czują.



Jak wymagać szacunku od dzieci i młodzieży (podstawówka, gimnazjum, liceum?) wobec osoby, która nie stara się sama go w nich wzbudzać? Patrząc na takie kobiety, które ubierają się w byleco i nie zależy im wcale na tym, żeby wyglądać PRZYNAJMNIEJ schludnie i odpowiednio do swojego wieku, nie rozumiem. Jakiś sztywny dresscode w szkole raczej nie obowiązuje, przecież nikt nie każe tam być zapiętym pod szyję na ostatni guzik, chodzić w garniturze czy w czymś.. Ale coś takiego jak ogólne zasady życia w społeczeństwie, jakieś dostosowanie do sytuacji, chyba obowiązuje wszędzie?



Dziwią mnie także te kobiety, które odstawiają się, jakby szły na jakąś imprezę, a nie do pracy. Do SZKOŁY, gdzie są DZIECI mające brać przykład z pedagogów i MŁODZIEŻ, która często tylko czyha w pewnym wieku już na różne okazje, żeby pokomentować, porobić przytyki (nawet głośne) czy nawet zrobić jakieś okropne zdjęcie (sic!).
Najgorzej jest latem.
Gołe ramiona to jeszcze nic, ale świecenie dekoltem, często już nie pierwszej młodości, jest na porządku dziennym.. A ja uważam to za po prostu niesmaczne. Nawet na plaży mi się to nie podoba za bardzo, ale tam obowiązują już zupełnie inne zasady. Ale W PRACY...?
Raz zdarzyła mi się sytuacja z pierwszego obrazka. Tak krótka sukienka już nigdy nie znajdzie się na mnie w miejscu pracy.
Sytuacja z drugiego obrazka to jednak niestety częsty obraz na szkolnych korytarzach. Świecenie dekoltem. To złe!



Osobiście staram się jak najbardziej wypośrodkować swój ubiór w szkole - nie przesadnie elegancko, ale też i nie bylejak, flejarsko czy z jakimiś głupimi wzorkami. Staram się wyglądać przede wszystkim schludnie. Porządnie. Nigdy wyciągnięte koszulki, swetry, żadne pozaciągane nitki, dziurki, zabrudzenia.. Nigdy duże dekolty. Nigdy krótkie spódniczki czy szorty. To po prostu nie przystoi komuś, kto chce zwać się pedagogiem i pracuje wśród dzieci!
Poza tym.. jak już wspominałam - one naprawdę to widzą.
I naprawdę ma dla nich znaczenie wygląd "pani". Bo "pani" to często guru, bożyszcze i druga matka. "Pani" to wyrocznia i królowa [szkolnego] świata. "Pani" zatem musi wyglądać jak na Panią przystało...
Często odnoszę wrażenie, że nauczycielki, którym wydaje się, że przyjdą do pracy zaraz po wstaniu z  łóżka i nie będzie żadnej różnicy "bo dla kogo się mają starać - chyba nie dla BACHORÓW?", nie lubią mnie. Ponieważ sytuacja jak z drugiego obrazka, zdarza się co jakiś czas.......
Może myślą, że się "stroję"? Może mają mnie za "młodą i głupią"?
Cóż, nie uważam, żeby dostosowywanie swojego wyglądu do wymogów społecznych było głupie.
Ale co ja tam wiem - w końcu "jestem jeszcze młoda i dopiero zrozumiem czym jest życie", prawda? |D

Na koniec coś typowo związanego z wyglądaniem "dla dzieci".

Tłumaczyć chyba nie trzeba :)
Odsyłam też przy okazji do postu, w którym zdążyłam już poruszyć kwestię wyglądania pokazując swoje "specjalne akcesoria" noszone przeze mnie specjalnie dla młodzików ;) --> KLIK!

Lekcja na dziś?
Wygląd ma znaczenie, także dla dzieci. Pani, która chce być wzorem dla nich, musi nie tylko CHCIEĆ nim być, ale i STARAĆ SIĘ O TO, żeby nim być. Pod każdym względem!

18 paź 2016

Na wesoło 1



Nie będę ukrywać, że bardzo Harry'ego Pottera lubię - zarówno filmy jak i książki.
Problem zagłuszania filmu pojawił się niestety wtedy, gdy zaczęli gadać... NAUCZYCIELE :(

25 lip 2016

Problemy z.. rodzicami

Dzisiaj postanowiłam wylać wiadro żalu i goryczy na rodziców.

Już od dawna nosiłam się z zamiarem napisania tego posta. Niektórzy rodzice mogą być oburzeni. Wiele jest matek, które zamiast choć przez moment zastanowić się nad swoim postępowaniem, rzucają się z pazurami na każdego, kto śmie powiedzieć choć jedno krytyczne słowo dotyczące jej metod wychowawczych. Kobiety, wyluzujcie. To, że urodziłyście się dziecko, nie znaczy od razu, że stałyście się nadludźmi. Matki to też nadal tylko ludzie - i popełniają zwyczajne ludzkie błędy. Dlatego najważniejsze na świecie jest w tym momencie bycie uważnym i podchodzenie do każdej sytuacji rozsądnie. Bo teraz już od błędnych decyzji (bądź od rozpoczęcia naprawy błędów!) zależy nie tylko życie własne, ale i tego drugiego, małego człowieczka, za którego jest się odpowiedzialnym.

Ale do sedna. Praca w szkole dla wielu równa się pracy z dziećmi. Mało kto jednak zwraca uwagę na to, że rodzice również są ważnym "elementem" układanki jaką jest współpraca wychowawczo-dydaktyczna. Od postępowania rodziców w ogromnej mierze zależy postępowanie, zachowanie, samopoczucie i wiele innych dziecięcych spraw!

Ułożyłam w mój ulubiony sposób (listę) te zachowania rodziców, które skutecznie utrudniają nauczycielom pracę, a swoim dzieciom.. życie. Choć często nieświadomie.
(przypominam, że ZAWSZE podaję tutaj przykłady prawdziwe)

1. Wyręczanie dzieci w codziennych czynnościach.
Podczas gdy wszyscy potrafią poradzić sobie sami z czymś tak przecież oczywistym, jak np. ubranie kurtki, zawiązanie butów, czy - o zgrozo! - podtarcie tyłka w toalecie.. Dziecko, które jest POZBAWIONE samodzielności, jest po prostu postrzegane jak jakiś gamoń. Nie potrafi zrobić najprostszych rzeczy wokół siebie, opóźnia grupę ze wszystkim, co denerwuje zarówno kolegów jak i jego samego!
Do tej grupy rodziców można też zaliczyć rodziców rozpieszczających. Przyzwyczajając dzieci do pewnego traktowania, sprawiają, że zderzenie z brutalną rzeczywistością jest dla takich maluchów wyjątkowo bolesne. Kiedy uczeń codziennie dostaje do szkoły mnóstwo słodyczy, a pani powie, że słodkości można jeść dopiero po wykonaniu wszystkich zadań i grzecznym zachowaniu - mamy bunt na pokładzie i szał ciał. Albo kiedy dziecko może wybrzydzać w domu przy obiedzie, na stołówce będzie mieć naprawdę przykre zaskoczenie.
Poza tym.. Wierzcie mi, że mało który nauczyciel podchodzi do takiego ucznia z uczuciem i zrozumieniem. Im się nie chce, zupełnie tak jakby nie płacono im za naukę i pomaganie dzieciom w nauczeniu się. Najczęstszy stosunek do takiego dziecka jest: "poradź sobie a jak nie, to tak jak zrobisz tak będziesz miał".
Sad but true.

2. Wymaganie od dzieci niemożliwego.
Podałam wyjątkowo ekstremalny przykład, ale to jest po prostu kwintesencja rodzicielskiego błędu nadmiernych wymagań. Spójrzcie tylko - dziecko, które nigdy nie będzie mogło chodzić (nie będę się zagłębiać w zaburzenia, bo nie wypada), ogólna motoryka duża i mała jest tragiczna a orientacja w tym, co się wokół niego dzieje (gdzie jest, po co jest, co robi) - LEŻY. A rodzice i tak twierdzą, że "wózek to nie jest koniec świata i dziecko ćwiczyć może". Okej. ALE TE ĆWICZENIA POWINNY BYĆ DOSTOSOWANE DO DZIECKA I JEGO PROBLEMÓW! Na litość Boską! Czy to takie trudne do zrozumienia, że tak naprawdę każde dziecko jest inne i potrzebuje innego podejścia?! Albo dzieci, przy których matki próbują na siłę udowodnić sobie i światu, że nic im nie jest - zmieniają im diety na jakieś szalone z kosmosu, spędzają każdą wolną chwilę na naukę, wkuwanie i powtarzanie materiału, byle tylko się nie wydało, że.. że co? Że dziecko ma większy problem niż inne? I CO Z TEGO. Babo, ciesz się z tego, co masz, a nie na siłę próbuj osiągnąć coś więcej, kosztem zdrowia i życia i RADOŚCI ŻYCIA - Twojego i Twojego dziecka!
Nie mówię, że nie powinno się stawiać sobie poprzeczki coraz wyżej. Ale ta poprzeczka nie może być w kosmosie. Ona musi być w miarę możliwości - bez tego nie będzie nigdy sukcesu. A bez poczucia sukcesu.. Co to za życie? Wiecznie w pogoni za czyimiś ambicjami?

3. Niechęć do współpracy z nauczycielem.
Niestety, jest to już znane wzdłuż i wszerz świata, że na zebrania chodzą najczęściej rodzice dzieci grzecznych i zdolnych, choć najbardziej chciałoby się, żeby przychodzili na nie rodzice dzieci, z którymi są problemy. Ta pierwsza grupa idzie pocieszyć się pochwałami, ewentualnie uregulować jakieś mniejsze sprawki. Ta druga jednak musiałaby usłyszeć parę gorzkich prawd i najlepiej by było, aby podjęła pewne działania prowadzące do rozwiązania problemów. Bo przecież MOŻNA byłoby coś zrobić! A nie chcą. Uciekają od tego. Widząc na korytarzu wychowawcę, gdy odprowadzają dziecko ze szkoły, albo je przyprowadzają, UCIEKAJĄ GDZIE PIEPRZ ROŚNIE.

4. Roszczeniowość i odporność na fakty.
Tak jak już pisałam na początku - kiedy taki rodzic sobie coś ubzdura, to możesz mówić do niego złotymi głoskami i "wielkimi literami", próbować na różne sposoby.. A często i tak pozostaje odporny na wiedzę. Niektórym nie da się pomóc. Niektórym nie da się wytłumaczyć.
Niektórzy po prostu nie chcą wiedzieć.
Może nie chcą też wiedzieć czegoś o sobie? Bo niestety, ale wiele złych wzorców dzieci wynoszą z domów. Mało to razy dzieci autystyczne powtarzały kwieciste wiązanki, bezwiednie zapamiętane ze słów rodziców? Albo inne wykonują czynności widziane w rodzinnym gniazdku? To widać. Serio.

5. Problemy w domu.
To jest sprawa, która nie jest wyłącznie winą rodzica.. może tak - NIE ZAWSZE jest jego winą. Hm, trudna kwestia, bo może i nie jest tylko winą rodzica i niewiele może on zrobić, ale chodzi mi o takich rodziców, którzy nie chcą z tym nic zrobić. Kiedy zaczyna się w domu przemoc bądź w grę wchodzi nadużywanie alkoholu czy innych używek, jakieś szemrane towarzystwo kręci się po chałupie albo po prostu bieda zawita w progi domostwa.. Wszystko odbija się na dziecku.
Mam świeżo jeszcze przed oczami przykład cudownego chłopaczka, który rok szkolny zaczynał jako orzeł naukowy i w ogóle był ideałem ucznia.. Pod koniec roku nie było nawet szans na to, by zdał do kolejnej klasy. Kiedy sytuacja w domu totalnie się pogorszyła, ucierpiało na tym dziecko - krzyczy o tym jego zachowanie, wygląd, niechęć do nauki i znudzenie wszystkim.

Najgorsze zostawiłam na koniec.

6. Alkohol.

MAM BEZWZGLĘDNEGO HEJTA I WYRAŻAM ZERO TOLERANCJI DLA MATEK PIJĄCYCH W CIĄŻY ALKOHOL!!!

Co się może stać? WSZYSTKO. Nawet łyk alkoholu może przesądzić o tym, co stanie się z Twoim dzieckiem! Taki durny łyk tego kretyńskiego płynu może zniszczyć jego życie na zawsze!
Nie będę rozwodzić się nad objawami i przyczynami syndromu FAS.
Kobieta w ciąży powinna być na tyle odpowiedzialna i rozsądna, by trochę się doinformować.
Jednak upośledzenie umysłowe wiszące jak groźba nad maleństwem dojrzewającym w brzuchu takiej matki, powinno zadziałać odpowiednio na wyobraźnię!
Brak świadomości to jedno, ale picie w ciąży, w tak zwanych "domach patologicznych" w ogóle sprawia, że nóż mi się w kieszeni otwiera. Takie dzieci oprócz tego, że rodzą się z problemami, których nigdy nie będą w stanie się pozbyć, często kończą w domach dziecka.
A to oznacza dla nich podwójne cierpienie. Wierzcie mi, wiem co mówię.
Kiedy widzę takie dziecko, które nie mogąc poradzić sobie z samym sobą robi totalny szał w szkole i trzeba czterech chłopa, żeby je zatrzymać....... a potem płacze z bezsilności, gdy te potworne złe emocje wreszcie puszczają.. Sama płaczę. Bo winę za całą tą sytuację ponosi nieodpowiedzialna matka, która ponad wszystko wybrała alkohol, a ja mogę tylko patrzeć, jak to dziecko się męczy.

Przepraszam, jeśli ta notka kogoś obrazi. Po prostu nachodzą mnie te przemyślenia, które rozsadzają mi czasem głowę. Mam gdzieś, jeśli rodzic denerwuje mnie samą. Ale kiedy niektóre zachowania krzywdzą dziecko, nie mogę siedzieć cicho. I wiem, że pisałam właściwie tylko o matkach - bo naprawdę mi osobiście to one zawsze robiły najwięcej problemów. Jednak przyznaję, że te same sprawy tyczą się rodziców obojga płci.
Mam nadzieję, że nie sprawiłam nikomu przykrości, a może niektórzy zastanowią się nad sobą jeszcze raz.

Lekcja na dziś?
Rodzicu, słuchaj i wyciągaj wnioski!

Pozdrawiam :)

7 cze 2016

Efekt domina

Co tu dużo gadać, w szkole wszystko ma znaczenie.
Czasem aż trudno uwierzyć, jak bardzo..

Dzisiaj rzecz o tym, jak szybko dzieciaki podłapują różne rzeczy i później trudno powstrzymać je od powtarzania, naśladowania i.. no, w ogóle, to dzieci są trudne do powstrzymania przed czymkolwiek :D Szczególnie te z mojej szkoły..

Można to nazwać "efektem domina". Kiedy jeden uczeń (Pierwsze Domino) coś zrobi, i ku naszemu zdziwieniu, to coś okaże się superhitem do naśladowania przez resztę uczniów (Reszta Dominów), to mamy do czynienia z nieprzerwanym ciągiem powtórzeń. Irytuje to, ojjj irytuje..

Oto kilka przykładów sytuacji, absolutnie rzeczywistych:

1. Złe zachowanie.

Jeśli źle zachowuje się tylko jedno dziecko, to nie jest trudna sprawa, bo są różne sposoby na to, aby takiego delikwenta usadzić i przywołać do porządku. Ale jeśli, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, podchwyci to reszta grupy - to mamy jedną wielką rozpierduchę i chaos, który naprawdę trudno ogarnąć. Te dzieciaki mają naprawdę TAK RÓŻNE DNI, jeśli chodzi o zachowanie, że nigdy - powtarzam, NIGDY - nie wiemy czego się po nich spodziewać. |D

2. Dobre zachowanie!

Też potrafią! :D Czasem trudno się od pomagaczy opędzić, co jednak nie zmienia faktu, że jest to przemiłe i kochane. Ale tutaj muszę zaznaczyć, że taka sytuacja ma najczęściej możliwość wystąpić głównie jeśli zapoczątkuje ją tak zwany "Lider" grupy. Ktoś, kto jakimś trafem zdobył największy szacun dzieci i jest powszechnie uwielbiany i naśladowany. Oczywiście, nie w każdej sytuacji (byłoby zbyt oczywiste) ma tak rozległe poważanie, jednak zazwyczaj to on jest początkującym.

3. Sposób zabawy.

Znowu - głównie "zasługa" Lidera. Chyba, że akurat ktoś inny wpadnie nagle na pomysł, na który dotychczas nie wpadł jeszcze nikt. Bo nowości to są rzeczy zbudzające powszechny entuzjazm. Dzieciaki uwielbiają nowe pomysły (chyba że ich zaburzenie należy do spektrum autyzmu).. Albo chociaż takie, które pochodzą od Lidera |D i wtedy nie ma zmiłuj. Albo dajesz skakankę wszystkim, albo nikomu. Bo jeśli dasz tylko temu, który zaczął, to innym będzie przykro - a tego nie chcemy.

4. Powtarzanie słów.

Tutaj sprawa ma się podobnie jak ze sposobem zabawy. Z tym, że tę lawinę o wiele trudniej powstrzymać. Pół biedy, kiedy słowo jest zwyczajnie zabawne.. Gorzej, jeśli jest głupie (wtedy jest to po prostu wkurzające), albo - co najgorsze - wulgarne. A te ostatnie zdarzają się, niestety, najczęściej.  Tego nie sposób ignorować i trzeba zjawisko zwalczyć. Są różne sposoby na to, by oduczyć dzieci powtarzania brzydkich słów. Niech mi jednak ktoś pokaże sposób na oduczenie tego dzieci niepełnosprawnych intelektualnie, a OZŁOCĘ!

5. Bieganie.

Nie wiem jak to się dzieje, ale kiedy wszyscy idą, to idą. A kiedy ktoś zaczyna biec, biegną już wszyscy. Nie sposób biec za nimi i próbować ich zatrzymać. Jeśli już zaczęli biec, to koniec. Najgorsze, że zazwyczaj jest to przy okazji sprzężone z krzykiem. Wobec czego, jeśli od razu nie utrzyma się grupki w ryzach, to za chwilę szkoła zapełni się wrzaskiem rozbieganej watahy szaleńczo rozpędzonych, bezcelowo, dzieciaków.

6. No i na koniec... 

Są takie momenty, kiedy efekt domina dotyka także nas |D
Myślę, że ta scenka nie wymaga komentarza. Niektórych sytuacji nie da się przeskoczyć.


Lekcja na dziś? Nigdy nie wiemy, co stanie się obiektem naśladowań, dlatego najlepiej, jeśli mamy oczy dookoła głowy, nie bagatelizujemy pojedynczych słówek czy reakcji uczniów i kontrolujemy towarzystwo na tyle, by nie wyskakiwało z naruszającymi zasady zachowaniami. Bo jedno dziecko zachowujące się paskudnie, to jeden problem. Ale cała grupa naśladująca tego, który ma problem z dostosowaniem do reguł, to istna MASAKRA!

2 kwi 2016

Światowy Dzień Świadomości Autyzmu


Dzisiaj nie mogłam pozwolić sobie na nienapisanie postu. To w końcu dosyć szczególny dzień, jeśli chodzi o zakres moich zainteresowań, związanych z pracą. 
2 kwietnia to bowiem Światowy Dzień Świadomości Autyzmu.

Wiadomo, że autyzm to całościowe zaburzenie rozwoju dziecka. Nie do końca wiadomo jednak, skąd się bierze. Niektóre teorie wspominają o genach, inne o tym, że powodują go "zimne matki" (takie co to miłości dzieciom nie pokazują), ale te drugie raczej nie są wiarygodne. To już prędzej dzieci autystyczne są zimne i miłości sobie dawać okazywać nie chcą tak, jak by tego matki chciały (przytulanie, całowanie i głaskanie raczej nie wchodzi w grę).
Autyzm diagnozuje się już u 1 dziecka na 100. Już nie mówiąc o tych, których lekarze Z JAKIEGOŚ POWODU zdiagnozować nie chcą - sama znam kilka takich przykładów.

Jak to wygląda? Przede wszystkim dziecko wygląda zupełnie normalnie. Na pierwszy rzut oka absolutnie nie sposób dostrzec jakiegokolwiek upośledzenia. Pewnie dlatego początkowe reakcje na nietypowe zachowanie takiego dziecka są takie, że najeżdża się na nie za "bycie niegrzecznym, niewychowanym, złym" itede. Mało kto zastanowi się choć przez chwilę, że... hej. w końcu to nie jest jego wina, że nie potrafi zachować się stosownie do sytuacji. To wina tego hultaja na "A", co to się do niego przyczepił i odczepić nie chce!

Autystyk raczej mało mówi. A już na pewno zaczyna mówić później niż inne dzieci. Często wydaje z siebie różne dziwne, raczej denerwujące dźwięki, typu pisków, jęków czy nawet opętańczo brzmiących krzyków (niektóre naprawdę potworne). Charakterystyczne są stereotypie ruchowe (nakręcanie się na wykonywanie w kółko i w kółko tego samego ruchu, np. machanie głową, obkręcanie ciała w bok i z powrotem) oraz echolalia (powtarzanie dźwięków, które się słyszało, nawet z dużym opóźnieniem np. rano usłyszy jakiś okrzyk i wieczorem nie może przestać go powtarzać). Niepełnosprawność dotyka bardzo sferę "uspołecznienia" dziecka - najczęściej nawet nie patrzą one nikomu w oczy, a już jakieś większe interakcje (zabawa, rozmowa, niesienie pomocy) to już w ogóle są trudne do wyegzekwowania.. Także fascynacja rzeczami, które dla innych wcale nie są fascynujące (np. namiętne dłubanie w śrubce od rowerka albo wpatrywanie się w jadące pociągi) jest typowa dla autystyków.

Dlatego bardzo ważne jest to, by z uwagą obserwować swoje dziecko i w razie jakichkolwiek wątpliwości, bez wahania udać się do lekarza. Naprawdę nie warto bagatelizować niepokojących oznak, bo można sobie i dziecku narobić strasznej bidy. 

Jeśli kogoś interesują bardziej szczegółowe informacje, to polecam zajrzeć na stronę akcji (klik).

A co mogę dodać od siebie? To, że w postępowaniu z dzieckiem autystycznym ważne jest, by zapewnić mu:

1. Możliwość zachowania własnej rutyny codziennej.
Rozwalenie rutyny może rozwalić mu dzień, światopogląd, złamać duszę na pół i rozgnieść serce na miazgę. Serio. Nawet wycięcie drzewa na codziennej drodze do szkoły może doprowadzić takie dziecko do rozpaczy i kompletnej dezorientacji, z której bardzo trudno mu potem wyjść.

2. Spokój, harmonię, zrozumienie..
...nawet jeśli nie rozumiesz. Trzeba dać odczuć, że rozumiesz, wspierasz i wszystko będzie dobrze.

3. Powolność i stopniowość ewentualnych zmian.

Absolutnie nic na siłę. Bo to się nie uda - po prostu.

Lekcja na dziś?
Warto wiedzieć więcej. W końcu osoby z autyzmem to ludzie, tak jak my - tylko że nieco inni. Ale przecież autyzm można oswoić, tylko trzeba próbować. A żeby wiedzieć jak próbować, to trzeba wiedzieć o nim więcej :)

31 mar 2016

Rozrywka dla dzieci.

Czy pamiętacie swoje czasy szkolne (lub nadal w nich jesteście)?
Na pewno tak.
A czy ktoś z Was może powiedzieć, że.....
NIE NUDZIŁ SIĘ W SZKOLE?

Ha. Z tym to już trochę gorzej, co?
Sama wynudziłam się w szkole jak jakiś mops. Wynudziłam się na wszystkie strony świata. Nie chodzi mi nawet o to, że system nauczania był głupi, bo nikomu nie chciało się zająć mną indywidualnie, mimo że wszystkie zadania robiłam szybciej niż inni, a naukę literek uważałam za kretyńską, bo umiałam czytać jeszcze zanim poszłam do zerówki. Moja nuda w szkole nie wynikała jednak tylko z nieodpowiedniego podejścia z programem do uczniów....
Moja nuda polegała na tym, że trzeba było całe dnie spędzać w ławkach.
45 minut non stop. Potem kilka minut przerwy... I znowu te ławki.
5 dni w tygodniu. Przez tyle miesięcy.
Koszmar. KOSZMAR! Jak można to robić dzieciom? D:

Do czego zmierzam.
Zmierzam do tego, że koszmarem było kiszenie dzieciaków w klasach, w ławkach.. I tylko w nich. Moje wspomnienia ze szkoły nie zawierają w sobie bowiem zbyt wiele wyjść klasowych, wycieczek, zabaw czy innych rozrywek, które przecież MOŻNA było zapewnić dzieciakom!
Ale o tym, że można, dowiedziałam się dopiero teraz.
Pracując obecnie w szkole, co i rusz otwieram ze zdziwienia oczy. Bo nagle idziemy do kina. Bo tym razem wychodzimy do teatru. A następnie mamy rajd. Teraz zaś zawody. Tutaj idziemy zwiedzać. Tu zajęcia w muzeum, tam dzień "czegośtam" spędzany na świeżym powietrzu albo na zabawach.
Pomyślicie pewnie - "okej, to w końcu szkoła specjalna, więc normalne, że dzieciaków nie goni się z programem nauczania tylko dostosowuje program do nich".
...otóż nie.
Dzieci z mojej klasy muszą podążać za takim samym programem nauczania jak w zwykłych szkołach. A mimo to szkoła potrafi pofatygować się, by zapewnić uczniom rozrywkę, jakiej przecież potrzebują dzieciaki w ich wieku! Czy to tak trudno pojąć? Wycieczki i zabawy mają WIELE plusów. A jakich?

1. Zadowolenie uczniów.

2. Zadowolenie rodziców.

3. A co się tyczy nauczycieli... 

Czy ktoś nadal ma wątpliwości, że warto? :)
Lekcja na dziś - niech nie zapomina wół, jak cielęciem był. Nawet jeśli jest z czymś dużo roboty, to naprawdę wystarczy przypomnieć sobie, co znaczy być dzieckiem i CHCIEĆ się postarać. Bo warto! Zadowolony uczeń to efektywny uczeń, a efektywny uczeń to zadowolony nauczyciel :D
Harmonia zachowana.

11 mar 2016

Diabeł tkwi w szczegółach

Dzisiaj post nieco luźniejszy niż pozostałe :)

Postanowiłam odrobinę przybliżyć Wam mój.. hm. Styl bycia w szkole? Nie wiem jak to nazwać.
Nie będzie rysuneczków, będzie kilka zdjęć.

Jak zapewne pamiętacie, dopiero niedawno zaczęłam swoją drogę pedagogiczną. Na samym początku przypomniał mi się jeden z wykładów jeszcze z licencjatu..
Wykładowczyni opowiadała na nim o tym, jak sama uczyła w szkole i zawsze starała się malować paznokcie w różne wzorki, tak żeby było dzieciom kolorowo i radośnie.. Pewnego dnia, nie zdążyła pomalować paznokci, nie wiem, może miała ciężki dzień, może nie miała kiedy, może cokolwiek. Tak czy siak - poszła do szkoły z ŁYSYMI PALCAMI. Ale nie przejmowała się tym zbytnio, bo i tak odnosiła wrażenie, że nikt nie zwraca na nie uwagi. I wiecie co? Jakież było jej zdziwienie, kiedy dzieci na ten widok wydały solidarny okrzyk rozczarowania! Okazało się, że w rzeczywistości paznokcie pani były tak ekscytującym motywem dnia, iż kiedy ich nagle zabrakło, świat niemal się zawalił! : D

Ta anegdotka została mi w głowie. Miałam nadzieję, że kiedyś dane mi będzie doświadczalnie sprawdzić, czy faktycznie jest tak, że dzieci zwracają uwagę na takie "pierdoły" jak kolorowe paznokcie. Ale ja nie chciałam powielać schematu paznokciowego. Poza tym, stwierdziłam że mam nieco trudniejsze zadanie, bo jednak zaczęłam pracę w szkole SPECJALNEJ, więc obawiałam się, że te dzieci jednak nie zauważą zbyt wiele...
Na początek postawiłam na kolczyki. Kupiłam sobie starter pack - dwie pary kolczyków w śmiesznych kształtach. I wiecie co?

OBSERWOWANIE MOICH KOLCZYKÓW STAŁO SIĘ DLA NICH TAK WAŻNE, JAK PAZNOKCIE TAMTEJ PANI DLA TAMTYCH DZIECI :D !


Ogromną radochę sprawia mi to, że za każdym razem dzieciaki, kiedy mnie widzą, od razu podpatrują co tym razem mam wsadzone w uszy. Mają swoje ulubione moje kolczyki no i wszystkie znają już na pamięć. Nie tylko zauważyły, ale spodobało im się to! Wiecie jaka to frajda dla nich...... i dla mnie? :) stało się to już moim elementem charakterystycznym.

Doszłam do wniosku, że warto zainwestować w różne oryginalne elementy garderoby, takie jak naszyjniki...


Albo mucha! Choć dzieciaki i tak upierają się, że to kokardka |D


Takie oryginalne części garderoby nie tylko przyciągają ich uwagę, ale z tego co widzę - wzbudzają sympatię :) mam na myśli oczywiście te wczesnoszkolne dzieciaki, chociaż przyznaję, że starsze też już zaczęły zauważać, że często noszę różne ciekawe rzeczy na sobie. Ich komentarze, choć zdecydowanie różne od westchnień zachwytu maluchów, również świadczą o tym, że pozytywnie odbierają moją osobę na szkolnym korytarzu. 

Oprócz rzeczy do noszenia na sobie (no, zabawnych koszulek z nadrukami to już pokazywać nie będę, choć mam ich kilka np. koszula w mopsy albo t-shirt z muminkiem), zaopatrzyłam się też w podstawowe przybory do pożyczania na lekcjach dzieciom, które tego nie mają (a to baaardzo częste sytuacje). Oczywiście, nie mogły to być rzeczy "normalne"... :)


Nie muszę chyba mówić, że kiedy dzieci pierwszy raz zobaczyły temperówkonos i palcogumkę do ścierania, to nagle wszystkie kredki zostały "połamane" i WYMAGAŁY natemperowania i nagle pojawiło się tyyyle błędów ołówkowych do ścierania....... ;)

Jak widzicie, postanowiłam sprawdzić spostrzegawczość naszych dzieciaków i uzyskując nadzwyczaj pozytywny odbiór, doszłam do wniosku, że będę im sprawiać przyjemność swoją osobą. Myślę, że zainwestuję jeszcze kiedyś w jakieś inne śmieszne/dziwaczne akcesoria.
Lekcja na dziś? Dzieci widzą. Naprawdę przywiązują wagę do szczegółów, więc czemu by nie zastanowić się nad tym, żeby sprawiać im takie różne małe przyjemności? ;)

24 lut 2016

Ulubieńcy.

Panuje powszechne przekonanie, że nie nauczyciele nie powinni mieć "ulubieńców" wśród uczniów.
Okej, przekonanie to brzmi bardzo rozsądnie, no i faktycznie byłoby dobrze, gdyby tak było..
Ale moim zdaniem, jest to niewykonalne.
Nauczyciel też człowiek, niestety, a więc nie jest w stanie uniknąć zwyczajnych ludzkich przywar i odczuwania emocji, poddawania się wrażeniom, no. Nie wiem jak to lepiej opisać |D
Mam na myśli to, że będąc człowiekiem i pracując z ludźmi, nie da się nie polubić kogoś bardziej, a kogoś nie. Nie można zachować zupełnej, zimnej neutralności.

Nie piszę tego opierając się tylko na własnym przykładzie (bo owszem, również tego nie uniknęłam). Spędziłam już po prostu trochę czasu z wieloma nauczycielami i właściwie każdy z nich zdradził się ze swoimi sympatiami i antypatiami.
Przyglądając się tak różnym faworytom różnych pracowników szkoły, zauważyłam, że i tutaj gusta są zdecydowaaanie zróżnicowane. Jedni lubią grzecznych, inni dobrze uczących się i cichych, jeszcze kto inny woli po prostu ładnych a ktoś łobuziaków!

Jeśli o mnie chodzi - moje serce podbił uczeń, który jest tak dobrym dzieckiem, że czasem żałuję, że nie moim własnym :'D haha, nie no, może bez przesady. Tak na serio, bardzo kupuje mnie, kiedy ktoś jest pomocny, poukładany, czy przestrzega zasad. Może i nie zrobiłby na mnie tym takiego wrażenia, gdyby nie to, że przypominam - pracuję w szkole specjalnej. Dzieciaki tam rzadko wykazują się empatią, czy zwyczajnie myśleniem o innych i o sytuacji obecnej i potencjalnej. Dlatego z każdym dniem byłam coraz bardziej zszokowana przejawami takiego zachowania. Aż w końcu.....


Myślałam nad tym, czy to w porządku, żeby przychylniejszym okiem patrzeć na jednego ucznia, a resztę traktować neutralnie. Dochodzę jednak do wniosku, że to nie jest nic złego - a o ile lepiej jest, kiedy pracuje się z przyjemnością. No bo przecież trudno o przyjemność w pracowaniu z kimś, kogo się nie lubi. Dzień od razu sam staje się fajniejszy, kiedy widzi się ludzi lubianych. Nie jest tak przecież, że lubię wyłącznie jednego ucznia. Dosłownie uwielbiam większość z nich! Jednak ten tak zwany "faworyt" wybija się swoim zachowaniem na tyle ponad innych, że nie mogę przejść obok tego faktu obojętnie.

Jest ok dopóty, dopóki nie przegina się w faworyzowaniu jednych, a "dobijaniu" drugich. 
Wszystko jest dla ludzi, ale wszystko też ma swoje granice.
Bywają sytuacje, że łapię się na traktowaniu w inny sposób dzieci, do których żywię większą sympatię, niż dzieci, które nie są mi tak miłe. Potem oczywiście walę się po głowie, bo wiem, że to nie fair. A nie chcę być nie fair!
Jestem świadoma tego, że to jest coś, nad czym muszę popracować.
Wiem przecież jak to było, kiedy sama byłam małą uczennicą - co prawda, to ja byłam zwykle tą faworyzowaną, ale doskonale pamiętam, że MI SAMEJ było głupio za nauczycieli, którzy np. pozwalali mi rysować po tablicy, podczas gdy "rozrabiaków" gonili od tego jak od ognia!


Co prawda teraz też trochę inaczej na to patrzę.. Bo wiem, że nauczyciele mogli mieć do mnie zaufanie. Wiedzieli, że mogą mi pozwolić na więcej, bo zawsze byłam rozsądna i mieli pewność, że nie odwalę czegoś durnego i nie będą musieli się za mnie wstydzić ani tłumaczyć przeze mnie.
Tak samo "usprawiedliwiam się", kiedy sama pozwalam jednym na więcej, a innym na mniej. Jak dotąd się nie zawiodłam, ale wiem, że muszę być ostrożna. Nigdy nie mogę być pewna, czy coś nie odbije nawet najgrzeczniejszemu na świecie dziecku..
Dlatego:

Lekcja na dziś - uważać. Nie można kierować się tak do końca sympatią w pracy z dziećmi. Jasne, nie uniknie się tego i wszystko to jest normalne, ale trzeba wiedzieć, kiedy jest się niesprawiedliwym w stosunku do innych. I nie przeginać. To może przynieść złe skutki nie tylko nam, ale i dzieciom. Nawet tym faworyzowanym!

Na zakończenie, takie może niedopracowane, ale podsumowanie mojej wizji "harmonii serca i rozumu" na podstawie yin yang :'D

22 lut 2016

Za co kocham moją pracę.

Ten tytuł może zadziwić :D
Jak często słyszycie takie słowa? "Kocham moją pracę" - czy to w ogóle możliwe?
...
A JEDNAK!

Oczywiście, że są różne momenty, różne sytuacje. Czasem mam ochotę strzelić sobie w łeb, a czasem urwać ten łeb komuś. Jednak w ogólnym rozrachunku dochodzę do wniosku, że to jest właśnie miejsce, w którym chciałam być. Przynajmniej na razie :)
To niesamowicie ważne, żeby wieczorem kłaść się bez wycia do księżyca z rozpaczy i wstawać rano bez urągania na swój marny los, a próg zakładu pracy przestępować z pogodą ducha.
Mam to szczęście, że taka sytuacja mnie dotyczy :)
A dlaczego? Oto i moje odczucia.

1. Każdy dzień potrafi zaskoczyć jak żaden inny.
No naprawdę!
Nie są to oczywiście cytaty dosłowne, ale idealnie oddają to, czego można się spodziewać po dzieciakach. A można się spodziewać wszystkiego :'D
Od dziwnych tekstów, po łamanie praw fizyki i inne rzeczy, które się filozofom nie śniły.
A ja uwielbiam dziwne rzeczy.

2. Momenty poczucia sukcesu - bezcenne.
Taak... Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy pierwszy raz kliknęła odpowiednim przyciskiem myszki w odpowiednie miejsce na ekranie komputera.
Nauczenie jej tego kosztowało mnie wiele energii, czasu i nerwów... Bo nikt nie ma nieskończonych pokładów cierpliwości, a co dopiero początkujący ktoś, kto nigdy tej cierpliwości właściwie nie miał i dopiero się jej uczy tak naprawdę. A to tylko jedna z wieeeelu sytuacji.
Zatem moment, kiedy widzisz, że mordęga nad wytłumaczeniem, pokazaniem i nauczeniem przynosi efekt, jest tak bezcenny, że niczego więcej nie potrzeba :'D

3. Poczucie spełnienia zawodowego.
Autentyk :)
Spełnienie zawodowe rozumiem tu jako.. Hm, jak by to powiedzieć?
Świadomość tego, że moja sympatia dla dzieciaków jest przez nie odwzajemniana. Każdy dowód ich przywiązania, czy to podarowany rysunek, czy przytulenie na powitanie, czy nawet to, że właśnie mi chwalą się ze swoich (nawet minimalnych) osiągnięć, sprawia mi radość.
A, planuję kiedyś cały post poświęcony moim "zdobyczom", takich jak ta u góry :'D

4. Atmosfera w szkole.
Po mojej poprzedniej pracy, nawet nie wiecie ile radości daje mi możliwość ubierania się tak, jak chcę! Oczywiście nie muszę wspominać o granicach rozsądku, typu: odpowiednia długość sukienki, odpowiednia wielkość dekoltu, nieprześwitujące ciuchy itd. Mam to szczęście, że chcę ubierać się tak, że to się mieści w owych granicach.
Jeśli możesz przyjść do pracy w koszulce z Gwiezdnych Wojen, to wiedz, że jest dobrze : D haha.
Poza tym, podoba mi się, że można liczyć na pomoc i wsparcie (w większości przypadków) u innych, a nauczyciele również nie podchodzą do dzieciaków jak do wrogów albo jakiejś niższej formy życia - partnerstwo to podstawa.

5. Można się bawić i wygłupiać, a nadal nazywać to pracą :'D
Tak serio, to nawet granie z dziećmi w gry, czy przebieranie się i robienie z siebie głupa, też potrafi być potwornie trudną robotą. Ale ja akurat strasznie to lubię! Przełamywanie szarości dnia codziennego, jaka cechuje większość dni z życia osoby dorosłej, to super sprawa.

Lekcja na dziś?
Nieważne, co robisz - znajdź w tym plusy i czerp z nich radość.
W końcu z marudzenia nic dobrego Ci nie przyjdzie.
A jeśli zacznie cieszyć Cię to, co robisz - to czegóż więcej trzeba? :)
No, chyba że to, co robisz, nie ma absolutnie żadnych plusów.
Ale w takim wypadku, to prawdopodobnie wiesz, co należałoby zrobić..

10 lut 2016

W obliczu "trudnych" zachowań..

Szkoła bywa miejscem przesympatycznym, ale potrafi też nieźle dać w kość.
I nie mam tu na myśli kości należących do uczniów.
Może nieźle dać się we znaki nauczycielom, ale i innym pracownikom. Choć niestety, o tym się nie mówi zbyt często. Internety aż przecież całe zmemowane, zafejsbukowane i zblogowane krzyczą krzykiem ZAMĘCZANYCH gimnazjalistów, UDRĘCZONYCH licealistów ale też ZNIECHĘCONYCH podstawówkowiczów.
Halo.
Serio? Okej, rozumiem jeśli trafi się nauczyciel nienawidzący swojej pracy (choć to smutne) oraz uczniów (to jeszcze smutniejsze) - potrafi wtedy wyrządzić wiele krzywd swoim podopiecznym.
Ale warto pamiętać o tym, że bywają sytuacje, w których to prędzej nauczyciel ma się z czego pożalić. Uczniowie potrafią być bezwzględni. Naprawdę.

Ostatnio zdarzyła się sytuacja, która może nie była jakoś specjalnie przejmująca (widywałam gorsze), ale dała mi do myślenia.
Mianowicie - świetlica. Gimnazjaliści mają w niej przymusowe okienko, gdyż ich nauczycielka się rozchorowała, wobec czego 45 minut lekcji musieli przesiedzieć tam, czekając na kolejne zajęcia. Jest to dosyć rozrabiacka grupa, jednak w tym wszystkim szczególnie wyróżnia się jeden "kozaczek". Wyglądało to tak, że wydzierał się, zaczepiał dziewczyny (bardzo niefajnie), biegał, skakał i rzucał rzeczami. Jedna z pań świetlicowych, bardzo wrażliwa na wszelkie chuligaństwo, nie powstrzymała się przed reakcją. Zwróciła mu uwagę, żeby się tak nie zachowywał, na co on odwrócił się do niej i niesamowicie aroganckim tonem wykrzyknął:
"BO CO?!"

...

Muszę przyznać, że sama zaniemówiłam. Bo co? Jak to bo co... No właśnie - bo co?
Co ta kobieta miała mu odpowiedzieć? Że ma się tak nie zachowywać, bo to niegrzeczne? Nieładne? Chamskie? Łamiące zasady panujące w szkole? Że inaczej skończy u pani dyrektor?

ON TO WSZYSTKO TOTALNIE MA GDZIEŚ, te argumenty kompletnie do niego nigdy nie trafiają!

Tutaj rodzi się pytanie:
Jakie argumenty trafiają?

Szczerze przyznam, że od tamtego czasu regularnie w myślach stawiam się na miejscu pani świetlicowej i zastanawiam się, w jaki sposób sama bym zareagowała.
Chyba nadal byłabym wyprowadzona z równowagi, tak jak ona. Była w stanie, wobec swojego wzburzenia, wykrzyknąć tylko:
"Nie zapominaj się, uważaj do kogo mówisz!"
Niestety, chłopak wyśmiał to i wyszedł głośno trzaskając drzwiami.
Nic to nie dało.
Ale co by dało?

Praca z gimnazjalistami nadal nie mieści mi się w głowie, choć bardzo chciałabym "ogarnąć się" w tej kwestii. A często przecież dzieciaki zachowują się paskudnie, jednak wtedy łatwiej jest sobie poradzić. Przede wszystkim, nie można tracić głowy. Ale wiem, że czasem się po prostu nie da - wtedy należy jak najszybciej ją odzyskać!

Domyślam się, że używanie argumentu naszej wyższej pozycji w hierarchii (???) tylko zwiększy opór - dziecko tylko usłyszy w tym wytknięcie mu, że jest gorsze od nas i nie dopuści do siebie argumentów.
Właśnie, argumenty. Trzeba umiejętnie je wskazać. Bez ogólników, tylko konkretne komunikaty w stylu: 
"Nie bij go, bo to go boli i nie będzie już chciał być twoim kolegą, a przecież chcesz z nim siedzieć  w ławce - jak będziesz go bił, to on już z tobą nie usiądzie"... 
Wiem, to brzmi naiwnie, ale takie teksty trafiają do dzieci o wiele bardziej niż "bo tak nie wolno". |D 

Czasem trzeba jednak w sposób "fizyczny" uporać się z problemem.

Kiedy dzieciak zagraża bezpieczeństwu swojemu lub innych dzieci, nie ma czasu na negocjacje.
Może się wyrywać, może krzyczeć... Ja mam żelazny uścisk. Trzeba odciągnąć agresora w bezpieczne miejsce (albo porządnie przytrzymać) i dopiero kiedy się uspokoi, można rozmawiać.
Kiedyś ciągnęłam dziecko przez całą salę gimnastyczną, bo wchodziło wysooooko na drabinki i kopało dzieci. Wolę jednak to, niż biec za uciekającym uczniem poza szkołę.. A zdarza się.

Są też momenty, kiedy uczeń po prostu chce koniecznie nas wkurzyć. Albo po prostu dostać to, czego się domaga, w taki sposób, żebyśmy odpuścili "dla świętego spokoju". Albo zwyczajnie zwrócić na siebie uwagę naszą, jednak w nieprzyjemny sposób. Nie można wtedy się poddać.

Tak zwany "święty spokój" nie ma prawa pierwszeństwa, w kwestii wychowania.
Tego typu sytuacje trzeba przeczekać. Podczas gdy dziecko zachowuje się w ten sposób, że np. krzyczy sobie w kącie, uderza w ławkę, psuje (własne!!!) rzeczy itp., trzeba postarać się na chwilę go zatrzymać, wytłumaczyć mu że robi źle, jakie będą konsekwencje i co powinien zrobić, żeby było dobrze.. A jeśli olewa to i nadal robi swoje, pozostaje nam czekać. W końcu przestanie. Kiedyś musi przestać. I dopiero jest moment na rozmowę.

Okej, lekcja na dziś jest taka, że jak widać z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym da się wypracować pewne metody. Trzeba tylko zachować spokój, zimną krew i głowę na karku.
Ale..... jak dogadać się z coraz bardziej bezczelnymi gimnazjalistami, często nie respektującymi żadnych, ale to ŻADNYCH wzorców i zasad?
Ta kwestia niestety nadal pozostaje dla mnie niewyjaśniona :(

25 sty 2016

Czas na zabawę!

Kiedy przychodzi przerwa.
Kiedy przychodzi koniec lekcji.
Kiedy nie masz właściwie co zrobić z czasem, który pozostał do końca pracy.
Kiedy dzieci po prostu Cię proszą...

PRZYCHODZI CZAS ZABAWY.

No bo, czy na przykład nauczyciel, z racji swojego nauczycielstwa, nie miałby zasiąść do stołu z uczniami i, no, powiedzmy.. zagrać w karty?

Świetlica, przerwa (nawet 5-minutowa) to czas, kiedy uczniowie się odprężają i uwalniają głowy od zajęć. Bywa, że nie za bardzo wiedzą, co ze sobą same zrobić, a bywa, że po prostu chcą, żeby się z nimi pobawić. Moje obserwacje jak dotąd przyniosły efekty, które zaowocowały w kilka zasad, jakich trzymam się podczas rekreacyjnego spędzania z nimi czasu :)

1. Ogólne przestrzeganie reguł gry.
Niezależnie od tego, czy gramy w karty, czy w planszówkę, czy w cokolwiek, co ma zasady. Ważne jest, żeby dzieci wiedziały, iż jeśli są zasady, to należy ich przestrzegać. Jeśli uczą się nowej gry, to tym bardziej. Uczą się, pilnują się, jest dobrze.

2. Jednak czasem można się "podłożyć".
Dzieci uwielbiają wygrywać. To chyba oczywiste :) Dlatego nawet jeśli jesteś np. mistrzem gry w karty (tak jak skromna tutaj ja, haha), to sprawże im, dobra duszo, czasem, przyjemność. I przegraj, po prostu. Ale nie w taki oczywisty sposób. Fajnie jest widzieć satysfakcję na twarzy ucznia, dobrze, żeby miał to swoje małe poczucie sukcesu. W końcu wygrać z PANIĄ to już coś!
Pamiętam, że przez pierwszy tydzień w pracy (mniej więcej) udawałam, że jeszcze nie umiem w nic grać i dawałam dzieciom się uczyć. Ależ się cieszyły! :)

3.  Porządnie chwalić za dobre ruchy w grze.
Jak wyżej. Dziecko czuje się docenione, a wtedy jest zadowolone. Szczęśliwe dziecko to lepsze dziecko niż nieszczęśliwe dziecko. Poza tym, dzięki temu uczy się, które ruchy są dobre. To też kształci. No i przy okazji dajemy się lubić :)

4. Nic się nie stanie, kiedy przymknie się oko na małego "asa z rękawa"..
Uczeń posuwa się po planszy o 1 pole za dużo do przodu niż powinien? Okej, niech sobie myśli że jest cwany i sobie radzi (byle nie za często na to pozwalać). Podmienia sobie karty na lepsze? Okej, i tak lepiej "ogarniasz" grę i pokażesz, że oszustwo nie popłaca.
Kiedyś tak dobitnie rozegrałam partię, że mimo iż miałam same słabe karty, a uczeń najnajnajlepsze, to wygrałam z przytupem. Uwierzcie, że do dziś przypomina o tym zarówno mi, jak i wszystkim innym, próbującym oszukiwać w ten sposób. Ma nauczkę, a bez karcenia! :)

5. Trzeba być stanowczym, kiedy trzeba.

A skąd wiemy, kiedy trzeba? Wtedy, gdy dziecko po prostu przegina. Nie słucha się, rażąco łamie reguły, jest po prostu niegrzeczne, no. Nie można pozwolić na to, żeby dzieci rozwalały grę, bo taką mają akurat ochotę. Rzucanie kostką byle gdzie, po pionkach, po ławkach, po oczach, kurde, na miłość Boską! Dyscyplina jakaś też musi być.

6. Dajmy się ponieść fantazji dziecka... i swojej!
Dawno nie widziałam uczennicy tak szczęśliwej jak wtedy, gdy zaprosiła mnie do zabawy w domek dla lalek (kucykami Pony, ale ok.), a ja nie tylko się zgodziłam, ale i roztoczyłam swoją wizję fabuły. Co prawda i tak jej wizja wybitnie przyćmiła moją (autentyczna sytuacja przedstawiona na obrazku), ale odblokowałam opory (miałam je przed tą zabawą) i poniosła nas fantazja :)
Chociaż kiedy wyjątkowo brutalnie zabijała moją postać, byłam zmuszona zaprotestować i zwrócić jej uwagę. Ale mam wrażenie, że niewiele to wniosło. Jestem w trakcie rozgryzania tego przypadku..

7. ...naprawdę próbować być stanowczym.
...jednak niestety, nie zawsze mi to wychodzi. Dzieci widzą, że je uwielbiam, i bywają momenty, że pozwalają sobie na włażenie mi na łeb. Dosłownie. Okej, przyznaję, to błąd. Cały czas z tym walczę - nadal się uczę, nadal szukam sposobu na okiełznanie gromadki. Ale jak raz się rozbujają, to trudno ich zatrzymać. Czasem jedyne co pomaga, to zwinięcie gry (ku ogólnemu rozczarowaniu) i upomnienie, po czym zakończenie zabawy. Ale oni i tak wiedzą, że ich uwielbiam, po czym karuzela rozpoczyna się na nowo..
Nadal się staram. Ostatnio utrzymanie ich w pionie idzie mi coraz lepiej, ale NADAL walczę ;)

A zatem - lekcja na dziś?
Warto bawić się z dziećmi, jednak trzeba być stanowczym. Z drugiej strony zaś reguły są ważne, ale nie NAJWAŻNIEJSZE. Zabawa zbliża, zabawa rozwija, zabawa uczy.. Ale musi to być zabawa z głową. Nie z pozycji mistrza i pachołka ani też po koleżeńsku. Trzeba znaleźć złoty środek - ja nadal go szukam. Ale idzie mi coraz lepiej!


19 sty 2016

Czy powinno się przytulać dzieci?

Taaak, muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż to będzie tak kontrowersyjna kwestia.
No bo, pozwólcie, że odpowiem pytaniem na pytanie:
A CZEMU NIE?
Pomijam tutaj już jakieś głupawe podteksty, rodem z gimnazjalnego umysłu, bo nie o to tutaj chodzi.
Chodzi o to, że jeśli pedagog sam w sobie nie ma jakichś zrozumiałych jedynie sobie zahamowań, i jeśli dziecko ewidentnie potrzebuje tego - zwykłego przecież! - przytulenia...
TO CZEMU, kurde, NIE?

Na podstawie moich własnych, dotychczasowych obserwacji mogę stwierdzić, że główne podstawy w kwestii przytulania, mogące przesądzić o tym, czy to słuszne czy też nie, to:

1. Przytulanie zmniejsza dystans między uczniem a nauczycielem.
"Nie przytulę cię bo nie. Bo ja jestem panem a ty jesteś sługą. Bo ja jestem górą a ty jesteś dołem. Gówniarzu. Ha, ha, spadaj. Fuj."
"Ojej, chcesz się przytulić? To takie urocze! Musisz naprawdę darzyć mnie zaufaniem i szacunkiem. CHODŹ DO MNIE, SKARBEŃKU!"

Osobiście kwestię dystansu widzę w ten sposób. Jasne, nie twierdzę, że dziecko powinno traktować nauczyciela na równi z kolegami i mieć go za nic. Ale BEZ przesady. Jestem za Korczakowskim podejściem rozumnej miłości wobec uczniów, serio. One naprawdę mają uczucia - nie udawajmy, że nie. I że my sami ich nie mamy!

2. Przytulanie pogłębia więź ucznia z nauczycielem.
Dzięki temu uczeń mówi "moja jesteś, pani!" a nauczyciel może powiedzieć "a ty mój/moja jesteś!" (true story, bro). O ile lepiej pracuje się z przyjacielem, niż z wrogiem.

3. Przytulanie ociepla wizerunek nauczyciela.


4. Przytulanie wzmacnia poczucie bezpieczeństwa ucznia.
Często trzeba wyciągnąć przyjazną dłoń do ucznia z problemowym zachowaniem. Takiego, który ciągle jest karcony, ganiony i odpychany przez innych. Jeśli oczywiście nie podpadł nam osobiście, bo wiadomo - nauczyciel też człowiek, jak się sfocha, albo jeśli faktycznie uczeń mu podpadł (i powinien jeszcze przeprosić), to trudno, żeby przytulił. Ale czasem do rozjaśnienia dziecięcej buźki takie przygarnięcie do serducha to naprawdę ważna rzecz!

5. Przytulanie naraża na zarażenie się chorobami.
I to jest argument, który bezsprzecznie należy do strony "PRZECIW" w kwestii przytulania. Sprawdzone info, przytulanie sprzyja chorobom. Nic dodać, nic ująć.

A teraz ostatnie, najważniejsze i przesądzające sprawę, moim zdaniem...

6. Przytulanie daje poczucie, że jest DOBRZE!

Bo czy istnieje lepsze potwierdzenie na to, że dobrze spełniamy swoją rolę wychowawcy, niż widzieć przywiązanie dzieci, ich zaufanie i sympatię? Przecież jesteśmy w szkole dla nich! Jeśli widzimy, że nas akceptują, przybiegają co rano i mówią że tęskniły, widzimy, że nas CHCĄ... To poczucie zawodowego spełnienia mamy jak w banku.

Stąd lekcja na dziś: nie jest ważne, co mówi jakaś "gadająca głowa", wielce mądra teoretyczka. Ważne jest to, co podpowiada nam serducho. Pamiętajmy, że i my je mamy, i dzieci je mają!
Ogromnie się cieszę, że zdecydowana większość pracowników mojej szkoły prezentuje również to właśnie podejście :)